24 maja modliliśmy się za Kościół w Chinach
Z ks. Bernardo Cervellerą rozmawia Włodzimierz Rędzioch
W Liście do biskupów, kapłanów, osób konsekrowanych i wiernych świeckich Kościoła katolickiego w Chińskiej Republice Ludowej (z 27 maja 2007 r.) Ojciec Święty Benedykt XVI pisze: „24 maja, który jest liturgicznym wspomnieniem Najświętszej Maryi Panny Wspomożycielki Wiernych, czczonej z tak wielką pobożnością w maryjnym sanktuarium w Szeszan w Szanghaju, w przyszłości mógłby stać się dla katolików całego świata okazją, by zjednoczyć się w modlitwie z Kościołem, który jest w Chinach”. Dzień Modlitw za Kościół w Chinach, obchodzony w tym roku po raz drugi, jest okazją do pogłębienia naszej wiedzy o Kościele chińskim oraz o sytuacji tego wielkiego i najludniejszego kraju świata. Wiele informacji na ten temat przekazał „Niedzieli” ks. Bernardo Cervellera z Papieskiego Instytutu Misji Zagranicznych, dyrektor Agencji Asianews, dawny misjonarz w Chinach, wybitny znawca sytuacji Kościoła w Państwie Środka, z którym rozmawiałem 24 maja 2009 r.
(W. R.)
Włodzimierz Rędzioch: – Spotkaliśmy się ostatnio przed olimpiadą w Pekinie. Dyskutowano wówczas, czy nie należałoby jej zbojkotować – wielu ludzi było przekonanych, że uczestnictwo w tej „chińskiej” olimpiadzie byłoby w pewnym sensie poparciem udzielonym komunistycznemu reżymowi i uznaniem mocarstwowej roli tego niedemokratycznego państwa. Był Ksiądz wówczas przeciwny bojkotowi, uważając, iż ta wielka impreza sportowa może przyczynić się do otwarcia Chin na świat i do ich demokratyzacji. Co dzisiaj, z perspektywy roku, możemy powiedzieć o wpływie olimpiady na sytuację w Chinach?
Ks. Bernardo Cervellera: – Wszyscy mieliśmy nadzieję, że olimpiada stanie się okazją do budowania mostów przyjaźni z narodem chińskim. Okazało się jednak, że był to okres wzmożonej kontroli społeczeństwa przez reżym – w Pekinie radzono mieszkańcom, by pozostawali w domach i nie mieli kontaktów z cudzoziemcami. Władze obiecywały, że nie będą utrudniać pracy dziennikarzom, w praktyce ograniczano ich działalność. Prawdziwą wolnością można było się cieszyć jedynie w wiosce olimpijskiej. Jednym słowem, światu pokazywano fasadę wolności i piękna, a równocześnie ściśle kontrolowano społeczeństwo. Dam choćby jeden przykład: władze przygotowały trzy parki, w których Chińczycy mogli manifestować, ale nikomu nie dano pozwolenia na urządzenie manifestacji, chociaż było aż 86 podań.
Uważam, że władzom nie udało się wykorzystać olimpiady jako narzędzia propagandy, gdyż odkryto różnorodne oszustwa organizatorów. Wystarczy przypomnieć choćby niektóre fakty: głos dziewczynki śpiewającej na otwarcie igrzysk odtwarzany był z playbacku; Chińczycy przebrani w regionalne stroje udawali przedstawicieli różnorodnych mniejszości narodowych. Olimpiada stała się także fiaskiem finansowym: władze spodziewały się ponad 2,5 mln gości – przyjechało jedynie około pół miliona. Do Chin przyjeżdza mniej turystów, gdyż ludzie nie chcą odwiedzać kraju, który ma złą reputację: prześladuje Tybetańczyków i inne mniejszości, stosuje powszechnie karę śmierci, ma bardzo zanieczyszczone środowisko naturalne.
– Czy można powiedzieć, że igrzyska w Pekinie stały się także fiaskiem dla Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego (MKOl)?
– Olimpiada w Pekinie skompromitowała MKOl. Komitet Olimpijski przyznał Chinom organizację igrzysk, twierdząc, że przyczyni się to do przestrzegania praw człowieka. W końcu jednak szefowie MKOl stwiedzili, że nie są organizacją pozarządową, która ma zajmować się prawami człowieka; interesuje ich tylko sport. Jednym słowem – Komitet Olimpijski przymknął oczy na problem praw człowieka. W zamian zarobił bardzo dużo, o wiele więcej niż na poprzedniej olimpiadzie.
– Kryzys gospodarczy, który wstrząsnął całym światem, dotknął również Chiny. W tym kraju dyktatura partii komunistycznej opiera się na niepisanym kontrakcie ze społeczeństwem, który przewiduje dobrobyt gospodarczy w zamian za zrezygnowanie z wolności politycznej. Czy obecny kryzys ze swoimi dramatycznymi konsekwencjami nie naruszy stabilności społecznej?
– Prezydent Chin ciągle mówi o społecznej harmonii, lecz w rzeczywistości kryzys gospodarczy podkopuje stabilność społeczną. Najbogatsi Chińczycy są dzisiaj nieco mniej bogaci, ale kryzys dotknął mocno klasę średnią, robotników i rolników. Fabryki są zamykane, bo nie dostają zamówień z zagranicy (spadek zamówień ocenia się na 30 proc.). W ostatnich miesiącach w Guangdongu, najbardziej uprzemysłowionej prowincji kraju, zamknięto co najmniej 60 tys. małych zakładów (mały zakład w Chinach to fabryka, która zatrudnia od 500 do 1000 robotników). To oznacza, że miliony robotników straciły pracę, a chłopi, którzy wyemigrowali do miast, by się wzbogacić, nie znajdują zatrudnienia i są odsyłani na wieś.
– Mówi się o 20 mln emigrantów bez pracy…
– Oficjalnie jest ich 20 mln, lecz nieoficjalnie mówi się o 40-50 mln, gdyż bardzo wielu robotników było zatrudnianych na czarno. To ogromny problem społeczny, gdyż ludzie protestują, bo stracili pracę bez żadnych odszkodowań, potrzebują osłon społecznych, których nie ma. Władze przygotowały projekt prawa – coś w rodzaju statusu robotnika – i chciały wprowadzić go w życie od 1 stycznia 2008 r. Nic z tego nie wyszło, bo firmy twierdzą, że nie mają funduszy, aby go przestrzegać. Spowodowało to, że w 2008 r. podwoiła się liczba procesów między pracodawcami a robotnikami.
– W komunistycznych Chinach obywatele nie wiedzą, co to jest państwo opiekuńcze…
– Komunistyczne państwo nie zapewnia obywatelowi niczego – ani opieki zdrowotnej, ani renty, ani emerytury. Tylko niektóre firmy – zarówno zagraniczne, jak i państwowe – dają pracownikom zasiłek rodzinny lub jakiś rodzaj emerytury. Jednym słowem – Chińczycy muszą sami myśleć o sobie.
– Kryzys gospodarczy pozwolił nam odkryć, że znaczna część obligacji amerykańskich znajduje się w rękach chińskich. Jakie są konsekwencje polityczne i gospodarcze współzależności największego demokratycznego mocarstwa świata i najludniejszego kraju globu, rządzonego przez reżym komunistyczny, chociaż chodzi o komunistów „nawróconych” na najbardziej dziki kapitalizm?
– Kryzys złączył los tych dwóch mocarstw – albo wspólnie wyjdą z niego, albo razem poniosą klęskę. Olbrzymia liczba amerykańskich obligacji w rękach chińskich niepokoi teraz samych Chińczyków, bo Stany Zjednoczone ciągle drukują dolary, co może doprowadzić do wielkiej inflacji i spadku wartości dolara. Chiny obawiają się, że w ten sposób stopnieją ich zasoby finansowe. Ale i Stany Zjednoczone są świadome, że ich los zależy w jakimś stopniu od Chin, dlatego szukają kompromisu na drodze dialogu, odkładając na bok problem praw człowieka. Tymczasem Chiny próbują wzmocnić swoją monetę, kupując tony złota.
– Czy można ignorować problem praw człowieka w Chinach w imię wspólnej walki z kryzysem gospodarczym?
– Niestety, taka jest rzeczywistość. Gdy Hillary Clinton – już jako amerykańska sekretarz stanu – po raz pierwszy odwiedziła Pekin, jasno stwierdziła: Możemy rozmawiać z Chinami o wszystkim, również o prawach człowieka, pod warunkiem, że nie zaszkodzi to naszym interesom gospodarczym. Taka jest zresztą postawa wszystkich państw świata. W Chinach nie dojdzie do radykalnych zmian, pomimo wielkich napięć społecznych, chyba że zbuntowałoby się całe społeczeństwo. Uważam tak, gdyż nie ma zdecydowanej presji z zewnątrz, a wewnątrz kraj jest pod ścisłą kontrolą wojska. Znaczący jest fakt, że w tym roku podniesiono zarobki w wojsku o 50 proc., a budżet armii zwiększył się o 17 proc.
– W tym roku obchodzimy haniebne rocznice świadczące o totalitarnym i antywolnościowym charakterze reżymu chińskiego: 50. rocznicę powstania Tybetańczyków przeciwko okupantom chińskim i ostatecznie przyłączenie Tybetu do Chin; 20. rocznicę wolnościowego ruchu studentów i tragicznych wydarzeń na placu Tiananmen w czerwcu 1989 r.; 10. rocznicę stłumienia ruchu Falun Gong. Okupacja Tybetu jest jednym z największych skandali współczesnego świata. Propaganda władz chińskich ukazuje Tybet jako jedną z odwiecznych prowincji państwa, a jego okupację jako wyzwolenie Tybetańczyków spod feudalnych i teokratycznych rządów buddyjskich duchownych i początek rozwoju gospodarczego, czego symbolem ma być linia kolejowa łącząca chińskie miasto Xining z Lhasą. W rzeczywistości jednak 50 lat okupacji to okres niszczenia tożsamości i kultury Tybetańczyków, kolonizacji Tybetu przez Chińczyków (rasę Han) oraz dyskredytowania – w świecie i wśród samych Tybetańczyków – Dalajlamy, religijnego przywódcy Tybetu. Co możemy uczynić dla sprawy Tybetu?
– Problem w tym, że los Tybetu jest całkowicie w rękach reżymu chińskiego. Dalajlama nie domaga się już utworzenia niezależnego państwa tybetańskiego (uznał, że jest to nie do zrealizowania), zrezygnował ze swojej władzy politycznej, zachowując jedynie władzę religijną, deklaruje, że jest gotów rozmawiać z władzami chińskimi. Na te gesty otwarcia przywódcy tybetańskiego Chiny ciągle odpowiadają „nie”. Poza tym haniebna jest postawa przyzwolenia społeczności międzynarodowej – z obawy przed Chinami przywódcy wielu państw nie zapraszają Dalajlamy i nie rozmawiają z nim. A byłoby wielce wskazane, aby rozmawiać o prześladowaniu mniejszości etnicznej, której grozi ludobójstwo kulturalne.
– Chciałbym teraz porozmawiać o Kościele katolickim. Jakie są dane statystyczne dotyczące Kościoła?
– W Chinach jest ok. 12-13 mln katolików, 5 mln z nich należy do Kościoła oficjalnego, kontrolowanego przez rządowe Biuro ds. Religijnych. Biskupów w Kościele oficjalnym jest 79, w podziemnym – 49. Wszystkich księży jest 2200, sióstr zakonnych – 3600. Jest wiele powołań (1700 seminarzystów i 2500 nowicjuszek).
List Benedykta XVI do katolików chińskich mobilizuje katolików Kościoła oficjalnego, szczególnie biskupów, do wierności Papieżowi w sprawach wiary. Kościół podziemny natomiast stara się pojednać z biskupami oficjalnymi, którzy – chociaż mianowani przez władze – często okazują swoją wierność Ojcu Świętemu. Jednym słowem, w Kościele chińskim mamy do czynienia z procesem pojednania, czego dowodem jest wspólna działalność i celebracje liturgiczne katolików oficjalnych i podziemnych.
– Reżym chiński – jak każdy reżym totalitarny – chce kontrolować wszystkie aspekty życia społecznego, również sferę religijną. W Chinach – jak już Ksiądz wspomniał – Kościół katolicki kontrolowany jest przez Biuro ds. Religijnych oraz podlegający mu Związek Patriotyczny (ZP) – świecką organizację, której celem jest utworzenie Kościoła narodowego, niezależnego od Papieża. Jakie metody stosują te dwa podmioty państwowe, aby całkowicie uzależnić Kościół katolicki od reżymu komunistycznego?
– Poddawane są kontroli wszystkie aspekty działalności Kościoła oficjalnego, nawet takie, jak wybór profesorów w seminariach, przedmiotów do nauczania, wybór biskupów. Kontrolowane są powołania – pozwolenie na wstąpienie do seminarium musi wydać sekretarz Związku Patriotycznego (czasami jest to ateista). Kontroli podlegają finanse Kościoła, co jest źródłem nadużyć – często członkowie Związku Patriotycznego przywłaszczają sobie dobra kościelne. W swym liście do katolików chińskich Benedykt XVI potępia cele i metody działalności Związku jako rzecz niezgodną z wiarą katolicką. Od tego czasu ZP bez przerwy organizuje spotkania i seminaria dla księży i biskupów – trwają one od kilku dni do kilku miesięcy! – by wychwalać politykę religijną partii komunistycznej. To prawdziwe pranie mózgu. Nie zapominajmy, że oficjalni biskupi są pod ciągłą kontrolą władz, a ci nieoficjalni mogą być w każdej chwili aresztowani jako nielegalni. Dlatego mamy biskupów zaginionych, w więzieniach, w areszcie domowym, a kapłanów w łagrach.
– Odnosi się wrażenie, że w ostatnich czasach sytuacja Kościoła w Chinach pogarsza się – reżym czyni wszystko, by skłócić katolików i oddalić duszpasterzy chińskich od Papieża.
– Sytuacja katolików chińskich pogarsza się, i są coraz bardziej kontrolowani i prześladowani.
– Mam wielu znajomych, którzy nie kupują towarów chińskich. Uważają, że nabywając produkty z Chin, wzmacniamy pozycję największego reżymu komunistycznego świata, który wprowadził kapitalizm bez zasad i bez respektu dla pracownika, toleruje dramatyczne zanieczyszczenie środowiska naturalnego, aby nie hamować rozwoju przemysłowego, ogranicza wolność obywateli, chce zniszczyć tysiącletnią kulturę tybetańską; reżymu, który dąży do dominacji nad światem. Czy błędem jest bojkotowanie towarów chińskich w imię walki o demokratyzację Chin?
– Wielu ludzi zadaje mi to pytanie. Odpowiadam: Próbujcie, chociaż zdaję sobie sprawę z tego, że nie jest to łatwe, gdyż Chiny stały się fabryką świata i zalewają nas swoimi towarami. Ja osobiście radzę, by wykorzystać kontakty gospodarcze w celu wywierania wpływu na władze, aby zapewniły więcej wolności społeczeństwu i Kościołowi, więcej praw robotnikom, więcej wolności sumienia. Niektóre firmy – głównie amerykańskie – zawierając kontrakty handlowe z Chinami, wprowadzają do nich klauzulę etyczną, np. domagają się uwolnienia jakiegoś dysydenta lub biskupa. Uważam, że może to być rozwiązanie do naśladowania.
"Niedziela" 23/2009