Przed laty smutna, angielska poetka Sylvia Plath w wierszu „Paralityk” pisała: „To się zdarza. Czy będzie tak dalej? Mój umysł - skała”. Sparaliżowane ciało odmawia posłuszeństwa. Na nic się zdadzą terapie, zabiegi, mikstury i medykamenty. Gdy paraliż dotyka kogoś z naszych bliskich, powieziemy go na koniec świata, sprowadzimy lekarzy, podejmiemy wszystkie środki, byle chodził, byle usiadł, byle tylko sam sięgnął po łyżkę. Zrobimy wszystko, by ożywić ciało. Pójdziemy do każdego, kto powie, że umie pomóc. Paraliż ciała widać... Czasem jednak to sparaliżowany umysł odmawia posłuszeństwa. Tonie w rozpaczy jak w czarnej dziurze, żadne światło nie może się przedrzeć, żadne ciepłe słowo nie może się do niego dostać. Ani ludzkie, ani Boże. Chrystus ma świadomość istnienia obydwu paraliżów, ciała i duszy. Zauważył to dyskretny Marek Ewangelista, gdy zdawał relację z pewnego wydarzenia w Kafarnaum: „WTEM PRZYSZLI DO NIEGO Z PARALITYKIEM, KTÓREGO NIOSŁO CZTERECH” (Mk 2, 3). Gdy spuszczają Mu do stóp chorego na noszach, On reaguje natychmiast. Zaczyna od duszy, ciałem zajmuje się po chwili. Każdy konfesjonał to dom w Kafarnaum. Czasem stoi przed nim tłum, długa kolejka. Krzywimy się wtedy, chcemy przecież mieć już to za sobą. A tymczasem do Chrystusa czasem trzeba wejść przez dach... Tylko On jeden rozbija swoim Słowem skałę w ludzkim sercu. Paraliż ciała widzą wszyscy. Paraliż duszy - tylko On. Nie mylił się psalmista, gdy pisał: „Przenikasz i znasz mnie, Panie…”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu