Wiele wskazuje na to, że po zjednoczeniu Niemiec Francja uznała ostatecznie ich hegemonię polityczną w Unii Europejskiej i dlatego dwa lata temu zdecydowała zbudować sobie własne „małe imperium” w postaci Unii Śródziemnomorskiej, obejmującej b. francuskie kolonie w północnej Afryce, nad Morzem Śródziemnym, przy współpracy z Włochami i Hiszpanią. Po krótkich targach Niemcy przystali na ten projekt, pod warunkiem wszakże, że „o wszystkim będą informowani” - jak to sobie zastrzegła kanclerz Angela Merkel. Gdy Francja traci zainteresowanie Europą Środkowo-Wschodnią - rośnie zainteresowanie tym obszarem Niemiec i Rosji, tym bardziej że podział stref wpływów w tej części Europy to stary temat stosunków niemiecko-rosyjskich, skumulowany nie tak dawno przecież w pakcie Ribbentrop-Mołotow, dzielącym właśnie Europę Środkowo-Wschodnią na strefy wpływów: niemiecką i rosyjską. Gdy zatem Francja redukuje swe europejskie zainteresowania polityczne i koncentruje się na Unii Śródziemnomorskiej - Niemcy umacniają swą pozycję hegemona Unii Europejskiej i rozwijają „strategiczne partnerstwo” z Rosją.
Już w XIX wieku sformułowano w Niemczech polityczną koncepcję „Mitteleuropy”, zakładającą przekształcenie obszaru Europy Środkowej w surowcowe zaplecze Niemiec i rezerwuar taniej siły roboczej. Dopuszczano tu rozwój podstawowych usług, rzemiosł i handlu, ale nie przemysłu ciężkiego. Wersję radykalno-drastyczną tej koncepcji opracowali później hitlerowcy, gdy dogadali się we wrześniu 1939 r. z sowieckimi komunistami.
Trudno zapomnieć o koncepcji „Mitteleuropy”, gdy na naszych oczach pada dziś w Polsce przemysł ciężki: metalurgiczny, stoczniowy, produkcji maszyn czy chemiczny...
Tymczasem Rosja wystąpiła na początku lutego (na monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa) z propozycją zawarcia nowego układu o bezpieczeństwie europejskim. Propozycja ta sprowadza się do tego, by państwa Unii Europejskiej podzielić na „stare” i „nowe”: granicą podziału miałby być rok 1997. Polska znalazłaby się wśród tych „nowych”. Te „stare” miałyby się cieszyć „pełnym bezpieczeństwem”, gwarantowanym przez Brukselę (czytaj: Berlin) i Moskwę - a te „nowe”... Czym byłyby w takim razie te „nowe” - jeśli nie strefą buforową; strefą pozbawioną ciężkiego przemysłu, ubezwłasnowolnioną politycznie; strefą, w której wszystko jest jeszcze możliwe, w zależności od dalszego rozwoju stosunków niemiecko-rosyjskich?
- Sądząc, na podstawie znanych dokumentów, według Rosji, ta „stara” Unia Europejska ma mieć pełne prawa, a ta „nowa” - tylko ograniczone, co zapisane byłoby w nowym traktacie - tak na łamach „Rzeczpospolitej” skomentował konferencję monachijską jej polski uczestnik - b. minister spraw zagranicznych Adam Rotfeld.
I tak po 72 latach w polityce europejskiej pojawia się znów Monachium?
Tymczasem w ratyfikowanym niedawno Traktacie Lizbońskim środkowoeuropejscy członkowie UE (w tym Polska) zrezygnowali z państwowej suwerenności, ostatniej linii obrony państw słabych. Znamienne, że rząd Tuska odmówił narodowi polskiemu nawet prawa do wypowiedzenia się w tej kwestii w ogólnonarodowym referendum... Tymczasem Niemcy, tuż przed ratyfikacją Traktatu, zastrzegły sobie ustawowo, że pozostaną jednak nadal państwem suwerennym. Można łatwo pocieszać się, że przecież Francja, Anglia, Hiszpania, Portugalia i Włochy także zgodziły się na ograniczenia swej suwerenności na rzecz nowej Unii Europejskiej, ale takie pocieszanie się jest raczej chowaniem głowy w piasek. Francja i Anglia mogą podpisać każdy traktat: dysponują przecież bronią nuklearną, mogą zatem traktować z przymrużeniem oka traktatowe zapisy o swej ograniczonej suwerenności... Co do Hiszpanii i Portugalii - sprawy krajów Europy Środkowo-Wschodniej niewiele je obchodzą, bo ich gospodarki związane są silniej z Brazylią, Argentyną, Meksykiem - niż z Polską, Czechami, Litwą czy Rumunią, a poza tym: znajdują się przecież w „starej” UE, co do której ani Niemcy, ani Rosja nie snują „planów buforowych” ani nowego podziału stref wpływów. No a Francja dostała swe „małe imperium” - wolną rękę (acz za niemieckim przyzwoleniem) w Unii Śródziemnomorskiej.
Pod propagandową powierzchnią europejskiego, demokratycznego „kochajmy się” nabrzmiewają, jak widać, podskórne trendy dość starej daty. Polityczna sytuacja słabych państw Europy Środkowej, na ich wyboistej drodze „niedokończonych transformacji ustrojowych”, ulega wyraźnemu pogorszeniu, a rezygnacja w Traktacie Lizbońskim z suwerenności państwowej pozbawia je ostatniej broni państw słabych: potwierdzenia ich niezawisłości na gruncie prawa międzynarodowego.
Pomóż w rozwoju naszego portalu