Reklama
- Pomysł jest bardzo prosty: kupujemy mieszkanie. Gorzej z jego realizacją - brak funduszy, ale przecież taka niedogodność nie powstrzyma nas od konsekwentnego zmierzania do upragnionego celu, tym bardziej, że wspólne życie choćby z najlepszą teściową, nieczęsto bywa usłane różami. Znajomi, którzy mają wspomnianą decyzję za sobą, wspierają nas jak mogą.
Pierwszy krok to oczywiście rozeznanie rynku, czyli nasze typy. Rynek pierwotny - jak to fachowo określają specjaliści - to inwestycje w trakcie realizacji: mieszkania budowane przez firmy developerskie, spółdzielnie mieszkaniowe. Rynek wtórny - na który nas nie stać oznacza sprawdzone, użytkowane już lokale, za które dotychczasowi właściciele żądają okrągłych kwot.
Wybieramy pierwszą wersję. Zwykle decydując się na zakup mieszkania na rynku pierwotnym musimy udowodnić większy wkład własny (do 30%), ale mamy za to gwarancję, że bank przyjrzy się uważnie naszej firmie developerskiej - w końcu angażuje swoje pieniądze, a na ustanowienie naszej hipoteki mieszkaniowej - zabezpieczenia kredytu - musi poczekać do czasu wybudowania mieszkania.
Tymczasem firmy developerskie kuszą: "Mieszkanie za 5%", "Łucka city-
-Warszawa u Twoich stóp", "Zielone Zacisze" zaprasza do oglądania ekspozycji mieszkaniowej 7 dni w tygodniu. J. W. Construction obwozi swoim autokarem w weekendy osoby zainteresowane inwestycjami firmy. Wchodzimy do jednej z ekspozycji: przestronne mieszkanie czeka na nas, wystarczy tylko, jak informuje nas przedstawiciel handlowy, zaciągnąć kredyt.
Tylko czy nas na to stać?
Znajomi radzą: "zbadajcie się" i podają adresy internetowe kilku portali tematycznych. Tu po wpisaniu kwoty kredytu, rodzaju rynku, ogólnej kwoty naszych miesięcznych dochodów i ewentualnych stałych obciążeń, uzyskujemy informację na temat naszej ewentualnej zdolności kredytowej. Ale jak zapewniają pomysłodawcy analizy, może być ona niemiarodajna, gdyż banki z reguły przyjmują różne progi wyjściowe w zależności od zamieszkiwanego przez nas regionu Polski.
Na kolejnej witrynie internetowej po wpisaniu kwoty kredytu, wyborze rodzaju oprocentowania (zmienne czy stałe) i rodzaju rat (równe czy malejące) można poznać najkorzystniejsze dla nas oferty bankowe. Wystarczy tylko wypełnić stosowny formularz, a pracownik banku skontaktuje się z nami. W ten sposób trafiamy do oddziału banku i dowiadujemy się czegoś więcej o swojej indywidualnej sytuacji kredytowej.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Artystka na czas nieokreślony
Reklama
Młode małżeństwo: Agnieszka i Marek Litwińscy. Średnia wieku 26 lat. Ona - pracownik działu sprzedaży w firmie branży spożywczej. On - informatyk.
- Mieliśmy trochę wkładu własnego, sami dobrze zarabialiśmy. Dodatkowo nasi rodzice postanowili również nas wesprzeć. Kwota kredytu, o jaką chcieliśmy się ubiegać była jak na owe czasy zawrotna: 160 tysięcy złotych - wspominają swoje pierwsze przymiarki do kredytu hipoteczno-mieszkaniowego.
Ostateczna decyzja przyznająca kredyt musi być poparta konkretnym działaniem operacyjnym. Dlatego zanim bank wyda wstępną decyzję prosi przyszłych kredytobiorców o szereg dokumentów: zaświadczenie z urzędu skarbowego z ostatnich dwóch lat, historie rachunku bankowego za ostatnie 6 miesięcy, przedwstępną umowę kupna nieruchomości oraz zaświadczenie o uregulowanym stosunku do służby wojskowej.
- Niestety w pierwszym podejściu zdyskwalifikowano nas za nieuregulowane wojsko - wspomina Marek. W końcu doradca kredytowy zasugerował, aby rodzice przystąpili do kredytu. Niestety po wstępnej analizie okazało się, że przekroczyli 60. rok życia i ze względu na wiek nie otrzymaliby kredytu. Minęło kilka miesięcy, udało mi się załatwić wojsko. W międzyczasie mojej żonie zmieniono umowę o pracę na czas nieokreślony na zlecenie - redukcja etatów. Zaczęły się kolejne schody. W końcu przynieśliśmy zaświadczenie, że jest kluczowym pracownikiem w firmie, co prawda na zlecenie.
Wszelako i na tym polu może pocieszać informacja, iż instytucje finansowe na równi traktują wszystkich Polaków, nie wyłączając i tych, którzy należą do osobistości życia publicznego. Niedawno o kredyt mieszkaniowy w jednym z warszawskich oddziałów banku starała się znana aktorka z pokolenia trzydziestolatków. Niestety wnioskowana suma kredytu przekraczała jej zdolność kredytową, którą można zbudować na podstawie stałych przychodów z tytułu umowy na czas nieokreślony. Rezolutna artystka zaproponowała wykorzystanie własnego wizerunku w kampanii reklamowej banku. - Decyzja była odmowna, gdyż ryzyko kredytowe w przypadku tej pani jest zbyt duże - uzasadnił negatywne rozpatrzenie wniosku pracownik banku.
Stopa procentowa, refinansowanie, przewalutowanie
Kiedy ostateczna decyzja zapadnie - bank zbadał dokładnie "naszą indywidualną sytuację" i uznał, że rokujemy na spłatę zaciągniętych zobowiązań, należy dopracować szczegóły. Wstępnie wybraliśmy już walutę. Pozostaje uzgodnienie oprocentowania: zmienne czy stałe. Kierując się tylko zasadą im niższe tym lepsze, daleko nie zajdziemy. Co jakiś czas na bilbordach reklamowych pojawiają się szokująco niskie oprocentowania kredytów mieszkaniowych w danej walucie, ale zwykle gwarantowane na krótki okres, po którym "zaproszeni w okresie promocji do współpracy klienci" zmuszeni są do przyjęcia standardowego oprocentowania.
Owo standardowe oprocentowanie np. zmienne uzyskują banki z prostego obliczenia sumy kosztów zakupu danego pieniądza na rynku usług międzybankowych (wskaźniki: WIBOR dla złotówek, EURIBOR dla euro, LIBOR dla dolarów i franków szwajcarskich) i prowizji wyznaczanej indywidualnie przez dany bank.
Gdyby waluta, w której przyszło nam spłacać kredyt nie okazała się "przyjazna" - można kredyt przewalutować, czyli pozostającą do spłaty kwotę zamienić na inną walutę. Opisana operacja pociąga za sobą dodatkowe koszty sięgające od 0,5% do 2% prowizji od pozostającej do przewalutowania kwoty kredytu. Podobnie, gdyby wybrany bank nie spełnił naszych oczekiwań można skorzystać z usług innego, który refinansuje, czyli spłaci nasze zobowiązania względem pierwszego, w zamian my będziemy spłacać refinansowaną kwotę w postaci drugiego kredytu. Klienci często zdenerwowani dotychczasową obsługą bankową zwykle decydują się na taki manifest, by po paru miesiącach spłacania kredytu w innym banku dojść do wniosku, że i tak nic się nie zmieniło.
Kto mi ukradł 5 metrów?
Po podpisaniu umowy kredytowej wystarczy tylko cierpliwie czekać na nowe lokum spłacając comiesięczne raty. W tym czasie wyobraźnia działa intensywnie, kreując i wizualizując ułożenie mebli w naszym M3, pobudzając nas do drobnych zakupów, ewentualnie planowania kolejnych kredytów - tym razem na wykończenie mieszkania.
Niestety bywa i tak, że firmy developerskie testują naszą cierpliwość odkładając sukcesywnie ostateczny termin oddania mieszkania. Pechowcy musieli czekać nawet do dwóch lat od określonej w umowie daty, aby otrzymać od generalnego wykonawcy klucze. Ci, którzy zaufali pochopnie inwestorowi czekają do dziś. Kilka lat temu, aby otrzymać zaszczytne miano developera i rozpocząć nabór chętnych na mieszkania, wystarczyło mieć grunt. Dzisiaj nadal wielu firmom o wspomnianym profilu działania wydaje się, że w oparciu o ziemię zbudują kapitał zadowolonych klientów. Tymczasem informacje o nierzetelnych inwestorach rozchodzą się wśród zainteresowanych bardzo szybko.
- Niestety nikomu nie polecilibyśmy naszego developera, pomimo iż jego pozycja umacnia się na rynku i buduje ponoć coraz lepiej. Praktycznie miesiąc trwał odbiór mieszkania, z różnych względów: nierówne ściany, popękany sufit. Nie mogliśmy zaakceptować takiej fuszerki, a na własne poprawki nie było nas stać - w końcu spłacamy nadal nasz kredyt mieszkaniowy.
Pomimo tych niedogodności i tak może pojawić się malutkie światełko w tunelu, zupełnie nieprzewidziany błysk, który sprawia, że strapione twarze kredytobiorców nagle nabierają promiennego uśmiechu:
- Nie tak dawno dowiedzieliśmy się, że nasze kłopoty kredytowe nieco się zmniejszyły, a to na skutek komisji remontowej z naszej spółdzielni - opowiadają państwo Litwińscy. Przy okazji poprawiania kolejnego niedociągnięcia, po kilku miesiącach użytkowania przez nas lokalu, szanowna komisja zupełnie przypadkiem postanowiła go zmierzyć i okazało się, że brakuje paru metrów: konkretnie 4 metrów i 80 centymetrów. Zatem po przeliczaniu ceny za metr kwadratowy developer będzie musiał nam zwrócić ponad 18 tysięcy złotych, które niestety przeznaczymy na zakup dodatkowej komórki. W planach inwestora nie było przyznanej do mieszkania piwnicy.