Współczesny świat zdaje się o tym zapominać, dając się pogrążać w ponurym morzu skutków beztrosko rzucanych haseł o „równości” i „demokracji”, jakże skutecznie maskujących ukryty poza ich fasadą prawdziwy mechanizm władzy. Takie wydarzenia, jak podróże apostolskie Papieża - czy też jego audiencje - ujawniają, jak silna i naturalna zarazem jest potrzeba hierarchii. Jak lekko i spokojnie oddychamy, gdy nasze oczy mogą spoglądać ku górze i widzieć tam tego, kogo uznajemy za wyższego od siebie. Kto faktycznie nam przewodzi. Wiadomo bowiem, że nie na nim kończy się hierarchia. Że ona sięga nieba. Radość rzesz ludzi w zetknięciu się z Ojcem Świętym - radość którą trudno powstrzymać, która jest równie naturalna jak płacz przy bólu, odczuwanie zimna, ciepła, głodu lub sytości - wiele mówi o tym, że człowiek z racji swego wewnętrznego ukonstytuowania pragnie - wręcz musi odwoływać się do autorytetu i rzeczywistego przywódcy. To jest źródłem jego spokoju i siły.
Prof. Adrien Loubier w swojej słynnej książce „Grupy redukcyjne” (wyd. Antyk Marcin Dybowski) zauważa, że „uznawanie rzeczywistości powinno prowadzić do uznania nierówności: raz, że one istnieją naprawdę, po wtóre, że są one prawdziwym dobrodziejstwem”. Realizm w spojrzeniu na swoje życie, pracę, jakikolwiek rodzaj służby, jest fundamentem wszelkiego życia społecznego - brak realizmu owocuje jego martwotą i rozpadem. Gdy uzna się te fakty (w życiu społecznym, zawodowym, oświatowym etc.), ukształtuje się hierarchia, bowiem wówczas „uzna się i uszanuje kompetencje każdego, określi się role, zadania, zakres odpowiedzialności”. Hierarchia, czyli porządek oparty na prawdzie, jest warunkiem wszelkiego prawdziwego ładu w działalności każdego człowieka i grup ludzkich. „Pod wyraźnie określonym kierownictwem - pisze Adrien Loubier - każdy będzie mógł przekazywać innym to, co zna i potrafi najlepiej, a więc poszerzać ich znajomość rzeczywistości. Słowem, ludzie będą się czegoś uczyć zamiast zapominać to, co już umieli; będą się stopniowo wzbogacać prawdą zamiast ubożeć umysłowo i spadać na coraz niższy poziom; wreszcie będą mogli budować zamiast rozwalać” - zauważa belgijski profesor. Czy zatem równość jest mitem? Wychwalanie równości jest sposobem rewolucji na zburzenie porządku naturalnego. „Revolvere” znaczy odwracać. Odwracać co? Właśnie hierarchię. Stawiać na głowie cały ludzki porządek. I zmuszać ludzki umysł, z natury rzeczy nastawiony na przyjmowanie prawdy, do akceptowania absurdalnych tez. „Równość jest głównie pojęciem matematycznym - pisze prof. Loubier - które może być stosowane tylko do mierzenia ilości. Posługiwać się nią, gdy się mówi o osobach, to zupełny absurd na poziomie samych słów”.
Uznanie prawdziwej hierarchii zawsze napełnia człowieka duchowym pokojem. Jan Lechoń wspomina o swoim młodzieńczym wzruszeniu, gdy krótko po odzyskaniu niepodległości organizował uroczyste powitanie powracającego do wolnej Warszawy Stefana Żeromskiego, połączone z bankietem na jego cześć. Intuicja podpowiadała poecie i grupie przyjaciół, że takie powitanie i zarazem wyrażenie czci pisarzowi będzie czymś naturalnym i na miejscu, jednak długo paraliżowały ich wątpliwości - „każdy mimo woli myślał, że nie ma do niego dostępu, że otoczony będzie od razu przez jakichś bliżej nikomu nie znanych, szczęśliwie zaprzyjaźnionych z nim ludzi, i że prawdopodobnie wszelkie zamiary takich światowości jak bankiety i uroczyste toasty byłyby najgorzej przez niego przyjęte”. I tu poeta zaczyna się sam usprawiedliwiać z powziętych zamiarów, które były przecież naturalnym efektem hierarchicznego patrzenia na siebie i otoczenie. „Byliśmy wtenczas bardzo młodzi (...) nad wszelkimi innymi względami górowało w nas dziecinne prawie pragnienie zbliżenia się do niedostępnego twórcy uwielbianych książek”. Bankiet odbył się w gabinecie restauracji „Pod Bachusem”. Z Lechonia i jego przyjaciół odpadło jak zeschnięte liście uczucie nieśmiałości i skrępowania. „W rezultacie - wspomina poeta - zamyśliwszy to, co nikomu innemu nie przyszło do głowy, nie tylko sami sobie wyrządziliśmy ogromną przyjemność, ale, jak się okazało, daliśmy też Żeromskiemu chwile bardzo mu wtedy potrzebnej radości i niezbędnego poczucia, że jest wciąż mistrzem i przewodnikiem młodych”. Już sam sposób, w jaki witał się z nimi Stefan Żeromski, jego zachowanie w czasie przyjęcia i jego przemówienie uczyniły nieprawdopodobnie dużo dobrego, bowiem - jak wspomina Lechoń - „jakby nadały nam tę powagę, jakby ją z nas wydobyły i powiedziały nam, że jesteśmy nie tylko beniaminkami upojonej wolnością Warszawy, ale że mamy być następcami tych, którzy nieraz wśród cierpień i walki pełnili przed nami służbę polskiego pisarza. Kiedy Żeromski podniósł się, aby podziękować za witające go przemówienia, ogarnęło nas wszystkich wzruszenie takie, jakby nagle hetman Żółkiewski powrócił z tamtego świata i miał się do nas odezwać”. Skąd ta radość i wzruszenie? Nicolás Gómez Dávila podpowiada: „Hierarchie są niebiańskie, w piekle wszyscy są równi”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu