Reklama

Arturo Mari - człowiek, którego zdjęcia opowiadają historię

Arturo idzie na emeryturę! Wydaje się to niemożliwe. To tak, jakby zniknął „kawałek” Watykanu. Odkąd bywam w Watykanie, tzn. od 1980 r., ten niski i silnie zbudowany mężczyzna - nienagannie ubrany w czarny garnitur, białą koszulę i ciemny krawat w groszki, z ciągle uśmiechniętą twarzą - był niejako „elementem” watykańskiego krajobrazu. Nie było publicznego wystąpienia Papieża, Mszy św. czy audiencji bez Artura, który - obwieszony swymi aparatami fotograficznymi - dyskretnie towarzyszył Ojcu Świętemu. I tak było od 51 lat! Bez przerwy, bez urlopu, nawet bez jednego dnia na chorobowym. Papieski fotograf stał się postacią tak znaną, że po Rzymie krążył dowcip: „Kto to jest ten człowiek ubrany na biało, który stoi obok Mariego?”.
Spotykam Arturo Mariego - papieskiego fotografa na emeryturze - w barze przy ulicy Borgo Pio, w dzielnicy, w której urodził się w 1940 r. Bo jest on prawdziwym rzymianinem lub - jak mówią w tym mieście - „romano de Roma”, tzn. rzymianinem z Rzymu, chociaż należałoby powiedzieć, że jest borghiciano - mieszkańcem dzielnicy Borgo. Borgo to jedna ze starych dzielnic miasta, przylegająca do Watykanu, gdzie w średniowieczu rezydowali pielgrzymujący do grobu św. Piotra Saksończycy, Frankowie i Longobardowie. Pielgrzymi z północnej Europy nazywali ją w swym języku „burg” - Włosi zrobili z tego „borgo”. Tutaj nawet ulice nazywają się „borgo”, a nie „via”, jak w innych częściach Rzymu. Całe życie Artura upływało właśnie w tej dzielnicy, leżącej w cieniu kopuły Bazyliki św. Piotra, gdzie mieszka do dziś. Tutaj rozpoczęła się także jego wielka przygoda z fotografią. Naszą rozmowę zaczynamy od tego tematu.

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Włodzimierz Rędzioch: - Jakie były początki Twojej pasji fotograficznej?

Arturo Mari: - Mój ojciec był fotografem amatorem, więc abym nie spędzał bezczynnie czasu na ulicy, zaprowadzał mnie do laboratorium fotograficznego w miejscowej szkole. Gdy miałem 6 lat, wiedziałem już wszystko o fotografii.

- Jednym słowem, jeżeli chodzi o fotografię, byłeś kimś w rodzaju cudownego dziecka...

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

- Można tak powiedzieć, ponieważ i mój ojciec, i mój dziadek pracowali w Watykanie. Za Spiżową Bramą wiedziano o mojej pasji. Gdy miałem 16 lat, hrabia Giuseppe Dalla Torre, ówczesny dyrektor „L’Osservatore Romano”, zapragnął mnie poznać, ponieważ spodobały mu się moje zdjęcia. Pamiętam jak dziś, że wyznaczył mi spotkanie na 9 marca 1956 r. o godz. 11. Tego dnia zostałem przyjęty jako fotograf i „wcielony” do firmy fotograficznej „Giordani”, ponieważ w tamtych odległych latach przy „L’Osservatore Romano” nie istniała jeszcze sekcja fotograficzna. Od samego początku moim zadaniem było dokumentowanie pontyfikatu - zajmowałem się tym przez 51 lat!

- Zacząłeś więc fotografować papieży, gdy na Stolicy Piotrowej zasiadał Pius XII. Co zapamiętałeś z Twojego pierwszego dnia pracy?

- Mój pierwszy serwis fotograficzny dotyczył uroczystości beatyfikacyjnej w Bazylice św. Piotra, której przewodniczył Pius XII. W tamtych czasach wystąpienia publiczne papieża były rzadkie, ale trwały bardzo długo. Gdy zobaczyłem papieża z tiarą niesionego na tronie, byłem bardzo wstrząśnięty. Ale co miałem robić - pstrykałem zdjęcia.

Reklama

- Jaki był Pius XII?

- Pius XII był człowiekiem wysokim, smukłym i bardzo dostojnym. Gdy pewnego dnia wchodził do Bazyliki św. Piotra, rozłożył szeroko ramiona - zapamiętałem ten jego spontaniczny i opiekuńczy gest. Ale to były inne czasy. Papież prawie nigdy nie opuszczał Watykanu, a gdy w 1957 r. pojechał zainaugurować nowe centrum Radia Watykańskiego w Santa Maria di Galeria, niedaleko Rzymu, wydawało nam się, że jedzie na drugi koniec świata.

- Pius XII był pierwszym z sześciu papieży, których fotografowałeś. Następnym był Jan XXIII...

- Jan XXIII różnił się od poprzednich papieży - był serdeczny i bliski zwykłym ludziom. Za tą dobrodusznością kryła się jednak postawa surowa i bezkompromisowa, gdy chodziło o kwestie zasadnicze. Za jego pontyfikatu zostały zapoczątkowane wyjazdy papieży poza Watykan. Papież wprowadził tradycję wizyt w parafiach Rzymu, odwiedził szpital dziecięcy „Bambino Gesů”, więzienie „Regina Coeli”, podróżował do Asyżu i Loreto (udokumentowałem tę pierwszą papieską podróż pociągiem). A jak nie wspomnieć historycznego momentu, jakim było ogłoszenie Soboru Watykańskiego II w Bazylice św. Pawła za Murami...

- Z Pawłem VI podróżowałeś jeszcze więcej...

- To prawda. W 1964 r. z Pawłem VI byliśmy w Jerozolimie - po raz pierwszy papież leciał samolotem; lądowaliśmy na lotnisku w Ammanie w Jordanii. Pielgrzymowanie z Pawłem VI po Ziemi Świętej było naprawdę czymś bardzo emocjonującym! W 1970 r. polecieliśmy do Azji Wschodniej i Australii.
Paweł VI był człowiekiem nieśmiałym i zachowującym pewien dystans. Może dlatego ludzie go nie zrozumieli do końca, chociaż zrobił naprawdę wiele.

- Pontyfikat Jana Pawła I był jedynie „chwilą historii”, jeżeli możemy się tak wyrazić. Ty jednak zrobiłeś mu kilka unikalnych zdjęć...

- To prawda. Zrobiłem mu kilka pierwszych oficjalnych zdjęć, a następnie słynne zdjęcia w Ogrodach Watykańskich. Jedno z nich przeszło do historii: widać na nim Papieża od tyłu, kroczącego długą sosnową aleją. Było w tym zdjęciu coś bardzo melancholijnego, coś, co zwiastowało niedaleką dramatyczną przyszłość.

- Kolejnym papieżem był Jan Paweł II...

- Dwadzieścia siedem lat z Janem Pawłem II to całkiem inna sprawa. Jeżeli przebywasz z jakimś człowiekiem od 6 rano aż do wieczora, nie może być inaczej. W papieskim apartamencie drzwi zawsze były dla mnie otwarte. Dlatego zdarzało się, że niespodziewanie spotykałem Papieża lub uczestniczyłem w momentach „delikatnych” czy byłem świadkiem jakiejś dyskusji (bo w rodzinie się dyskutuje). Jednym słowem, dzięki dobroci Papieża czułem się kimś z rodziny - Jan Paweł II był dla mnie ojcem. Jeżeli przez dwadzieścia siedem lat jesteś pół metra od jakiejś osoby, zaczynasz „czuć” jej duszę. Dlatego nigdy nie zapomnę tego, co przeżyłem u boku Jana Pawła II.

- U boku tego „ojca” byłeś także w momentach bardzo dramatycznych. Jakie masz wspomnienia z 13 maja 1981 r.?

- Chwile zamachu były straszne. Poczułem się bardzo źle, ale instynktownie robiłem zdjęcia. Były to fotografie, których nigdy w życiu nie chciałbym robić.

- Którą papieską fotografię uważasz za najważniejszą?

- Niewątpliwie najważniejsze zdjęcie zrobiłem w Wielki Piątek 2005 r. Jan Paweł II patrzył na telewizyjną transmisję z Drogi Krzyżowej w Koloseum. Gdy procesja była przy XIV stacji, Papież dał znak ręką. Don Stanislao zapytał go więc, czego sobie życzy. Papież poprosił o krucyfiks. Następnie Ojciec Święty wziął w ręce krzyż, przez chwilę patrzył na Chrystusa, po czym przycisnął krucyfiks do serca i oparł o niego głowę. Uważam, że zdjęcie, które zrobiłem wówczas, symbolizuje całe życie Jana Pawła II, jego całkowite oddanie Chrystusowi cierpiącemu.

- To było jedno z ostatnich zdjęć, które zrobiłeś Janowi Pawłowi II. Później przyszedł czas agonii „naszego” Papieża - ostatnie dni spędziliśmy, modląc się pod oknami papieskiego apartamentu...

- Mam zawsze przed oczyma ostatnie chwile życia Papieża. Sześć godzin przed jego śmiercią abp Stanisław Dziwisz wezwał mnie do apartamentu. Wszedłem do pokoju i uklęknąłem. Byłem wstrząśnięty. Papież leżał w łóżku z głową przechyloną na bok. Gdy sekretarz powiedział: „Ojcze Święty, jest tu Arturo”, Papież zwrócił się w moją stronę i wyszeptał: „Arturo, z serca dziękuję ci za wszystko”. W jego wzroku było coś szczególnego - może przygotowywał się już na inne spotkanie...

- Gdy rozmawialiśmy kilka dni po śmierci Jana Pawła II, wyznałeś mi, że chcesz zakończyć swoją karierę w Watykanie wraz z końcem jego pontyfikatu. Tak się jednak nie stało - zostałeś, by służyć następnemu Papieżowi - człowiekowi, którego bardzo dobrze znałeś jako prefekta Kongregacji Nauki Wiary. Jaki jest Benedykt XVI?

- To człowiek bardzo wrażliwy i delikatny, tytan pracy - pomimo swoich 80 lat nigdy nie odpoczywa, poza krótkim spacerem w ogrodach lub przerwą na Różaniec. Jego biurko jest zawsze pełne dokumentów - wszystkie „problemy” trafiają na to biurko! Myślę, że ludzie do końca nie zdają sobie sprawy, ile pracują papieże.

- Mówi się, że Benedykt XVI nie lubi za bardzo kamer, mikrofonów, aparatów fotograficznych. Jednym słowem - nie lubi się eksponować przed mediami...

- Nie przesadzajmy. Gdy zobaczył mnie tuż po wyborze, poklepał mnie tak, jakby chciał mi dodać odwagi. Mnie zawsze „tolerował” i był ze mną cierpliwy. Wspomnę jedną historię. Pewnego popołudnia w czasie wakacji w górach powiedziałem mu: „Ojcze Święty, papieże nigdy nie są na wakacjach. A tu jest Arturo, który chce zrobić dla ludzi kilka zdjęć Jego Świątobliwości”. Bez problemu pozwolił, bym go fotografował, gdy spaceruje, pracuje przy biurku, odmawia Różaniec. W pewnym momencie, prawie dla żartu, wyskoczyłem z prośbą: - Oczywiście, Jego Świątobliwość od czasu do czasu gra na pianinie... Uśmiechnął się, zdjął z palca pierścień, siadł przy pianinie i zaczął grać dla mnie.

- Zawsze zastanawiałem się, ile zdjęć zrobiłeś w ciągu tych 51 lat. Chyba miliony?

- Nie wiem dokładnie, ale bardzo dużo. Pamiętam, gdy Jan Paweł II pojechał po raz pierwszy do Argentyny, wziąłem 600 filmów (wówczas nie było cyfrowych aparatów fotograficznych). Przed końcem podróży zabrakło mi filmów i nuncjusz apostolski musiał mi dokupić następnych 200.

- Wynika z tego, że tylko w ciągu jednej podróży zrobiłeś ok. 25 tys. zdjęć. Całkiem nieźle…

- Opowiem Ci jeden fakt. Pewnego razu wysłałem aparat fotograficzny do kontroli. Nie wiedziałem, że mój aparat ma wewnątrz licznik zdjęć. Zadzwoniono do mnie z laboratorium z pytaniem, czy nie zrobiłem im jakiegoś żartu, bo nigdy jeszcze nie widzieli aparatu, który wykonał tak wielką liczbę zdjęć.

- Nie ciążyło Ci robienie ciągle podobnych zdjęć w sytuacjach, które się powtarzały?

- Aby osiągnąć dobre rezultaty w tego typu pracy, trzeba pracować „z sercem” i być w „symbiozie” z fotografowaną osobą, w tym przypadku z papieżem. Gdybym tak nie pracował, robiłbym tylko nic nieznaczące zdjęcia. Papieże nie są trudni do fotografowania, sekret w tym, że trzeba „czuć” każdego z nich i zrozumieć, z kim ma się do czynienia.

29 kwietnia 2007 r. Arturo Mari po raz pierwszy uczestniczył w papieskiej ceremonii bez aparatów fotograficznych. Siedział razem z żoną, Ekwadorką z Guayaquil, w pierwszym rzędzie ławek Bazyliki św. Piotra, tak jak wielu innych zaproszonych gości - Benedykt XVI udzielał święceń kapłańskich 22 diakonom, wśród nich Juanowi Carlosowi z Legionu Chrystusa, synowi Mariego. Zdjęcia podczas tej ceremonii robił inny fotograf - Francesco Sforza, przez długie lata współpracownik Artura. Francesco, wysokiej klasy profesjonalista, uprzejmy i zawsze usłużny, wraz z przejściem na emeryturę „papieskiego fotografa” został mianowany capo fotocronista (naczelnym fotografem) biura fotograficznego „L’Osservatore Romano”. Teraz musimy się przyzwyczaić do tego nowego „cienia Papieża”, który obwieszony aparatami fotograficznymi, dyskretnie porusza się wokół Benedykta XVI, aby obiektywem dokumentować historię papiestwa i Kościoła.

2007-12-31 00:00

Ocena: +1 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Święty oracz

Niedziela przemyska 20/2012

W miesiącu maju częściej niż w innych miesiącach zwracamy uwagę „na łąki umajone” i całe piękno przyrody. Gromadzimy się także przy przydrożnych kapliczkach, aby czcić Maryję i śpiewać majówki. W tym pięknym miesiącu wspominamy również bardzo ważną postać w historii Kościoła, jaką niewątpliwie jest św. Izydor zwany Oraczem, patron rolników.
Ten Hiszpan z dwunastego stulecia (zmarł 15 maja w 1130 r.) dał przykład świętości życia już od najmłodszych lat. Wychowywany został w pobożnej atmosferze swojego rodzinnego domu, w którym panowało ubóstwo. Jako spadek po swoich rodzicach otrzymać miał jedynie pług. Zapamiętał również słowa, które powtarzano w domu: „Módl się i pracuj, a dopomoże ci Bóg”. Przekazy o życiu Świętego wspominają, iż dom rodzinny świętego Oracza padł ofiarą najazdu Maurów i Izydor zmuszony był przenieść się na wieś. Tu, aby zarobić na chleb, pracował u sąsiada. Ktoś „życzliwy” doniósł, że nie wypełnia on należycie swoich obowiązków, oddając się za to „nadmiernym” modlitwom i „próżnej” medytacji. Jakież było zdumienie chlebodawcy Izydora, gdy ujrzał go pogrążonego w modlitwie, podczas gdy pracę wykonywały za niego tajemnicze postaci - mówiono, iż były to anioły. Po zakończonej modlitwie Izydor pracowicie orał i w tajemniczy sposób zawsze wykonywał zaplanowane na dzień prace polowe. Pobożna postawa świętego rolnika i jego gorliwa praca powodowały zawiść u innych pracowników. Jednak z czasem, będąc świadkami jego świętego życia, zmienili nastawienie i obdarzyli go szacunkiem. Ta postawa świętości wzbudziła również u Juana Vargasa (gospodarza, u którego Izydor pracował) podziw. Przyszły święty ożenił się ze świątobliwą Marią Torribą, która po śmierci (ok. 1175 r.) cieszyła się wielkim kultem u Hiszpanów. Po śmierci męża Maria oddawała się praktykom ascetycznym jako pustelnica; miała wielkie nabożeństwo do Najświętszej Marii Panny. W 1615 r. jej doczesne szczątki przeniesiono do Torrelaguna. Św. Izydor po swojej śmierci ukazać się miał hiszpańskiemu władcy Alfonsowi Kastylijskiemu, który dzięki jego pomocy zwyciężył Maurów w 1212 r. pod Las Navas de Tolosa. Kiedy król, wracając z wojennej wyprawy, zapragnął oddać cześć relikwiom Świętego, otworzono przed nim sarkofag Izydora, a król zdumiony oznajmił, że właśnie tego ubogiego rolnika widział, jak wskazuje jego wojskom drogę...
Izydor znany był z wielu różnych cudów, których dokonywać miał mocą swojej modlitwy. Po śmierci Izydora, po upływie czterdziestu lat, kiedy otwarto jego grób, okazało się, że jego zwłoki są w stanie nienaruszonym. Przeniesiono je wówczas do madryckiego kościoła. W siedemnastym stuleciu jezuici wybudowali w Madrycie barokową bazylikę pod jego wezwaniem, mieszczącą jego relikwie. Wśród licznych legend pojawiają się przekazy mówiące o uratowaniu barana porwanego przez wilka, oraz o powstrzymaniu suszy. Izydor miał niezwykły dar godzenia zwaśnionych sąsiadów; z ubogimi dzielił się nawet najskromniejszym posiłkiem. Dzięki modlitwom Izydora i jego żony uratował się ich syn, który nieszczęśliwie wpadł do studni, a którego nadzwyczajny strumień wody wyrzucił ponownie na powierzchnię. Piękna i nostalgiczna legenda, mówiąca o tragedii Vargasa, któremu umarła córeczka, wspomina, iż dzięki modlitwie wzruszonego tragedią Izydora, dziewczyna odzyskała życie, a świadkami tego niezwykłego wydarzenia było wielu ludzi. Za sprawą św. Izydora zdrowie odzyskać miał król hiszpański Filip III, który w dowód wdzięczności ufundował nowy relikwiarz na szczątki Świętego.
W Polsce kult św. Izydora rozprzestrzenił się na dobre w siedemnastym stuleciu. Szerzyli go głównie jezuici, mający przecież hiszpańskie korzenie. Izydor został obrany patronem rolników. W Polsce powstawały również liczne bractwa - konfraternie, którym patronował, np. w Kłobucku - obdarzone w siedemnastym stuleciu przez papieża Urbana VIII szeregiem odpustów. To właśnie dzięki jezuitom do Łańcuta dotarł kult Izydora, czego materialnym śladem jest dzisiaj piękny, zabytkowy witraż z dziewiętnastego stulecia z Wiednia, przedstawiający modlącego się podczas prac polowych Izydora. Do łańcuckiego kościoła farnego przychodzili więc przed wojną rolnicy z okolicznych miejscowości (które nie miały wówczas swoich kościołów parafialnych), modląc się do św. Izydora o pomyślność podczas prac polowych i o obfite plony. Ciekawą figurę św. Izydora wspierającego się na łopacie znajdziemy w Bazylice Kolegiackiej w Przeworsku w jednym z bocznych ołtarzy (narzędzia rolnicze to najczęstsze atrybuty św. Izydora, przedstawianego również podczas modlitwy do krucyfiksu i z orzącymi aniołami). W 1848 r. w Wielkopolsce o wolność z pruskim zaborcą walczyli chłopi, niosąc jego podobiznę na sztandarach. W 1622 r. papież Grzegorz XV wyniósł go na ołtarze jako świętego.

CZYTAJ DALEJ

Jezus modli się o jedność swoich uczniów na wzór jedności Trójcy Świętej

2024-04-16 13:37

[ TEMATY ]

homilia

rozważania

Karol Porwich/Niedziela

Rozważania do Ewangelii J 17, 11b-19.

Środa, 15 maja

CZYTAJ DALEJ

Odpust u św. Andrzeja Boboli

2024-05-15 21:18

[ TEMATY ]

parafia św. Andrzeja Boboli w Warszawie

Łukasz Krzysztofka/Niedziela

Jutro – 16 maja – kard. Kazimierz Nycz będzie przewodniczył uroczystej Mszy św. w narodowym sanktuarium św. Andrzeja Boboli na stołecznym Mokotowie.

Liturgia ku czci patrona Polski i metropolii warszawskiej rozpocznie się o godz. 18.00. Eucharystię będą koncelebrowali biskupi z metropolii warszawskiej, a homilię wygłosi bp Zbigniew Zieliński, biskup diecezjalny koszalińsko-kołobrzeski.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję