„Moje pytanie dotyczy sakramentu namaszczenia chorych. Mam ciężko chorych, starszych rodziców i liczę się z tym, że mogą w niedługim czasie umrzeć. Chciałabym bardzo, aby dobrze przygotowali się na śmierć i przyjęli sakrament chorych, boję się jednak, że mogę nie zdążyć. W jakim czasie po śmierci można jeszcze udzielić sakramentu namaszczenia chorych? Wiem, że szybciej przyjedzie pogotowie, niż dotrę do księdza na plebanię. Proszę o odpowiedź”.
Czytelniczka
A już myślałem, że skończyły się czasy, kiedy ludzie nazywali ten sakrament ostatnim namaszczeniem. Przypominam więc, że sakrament namaszczenia chorych nie jest sakramentem, z którym trzeba czekać do ostatniej chwili i który ma być zapowiedzią rychłej śmierci. Modlimy się wówczas raczej o łaskę zdrowia duszy i ciała, niż o łaskę namaszczenia na śmierć. Myślę więc, że nie musisz czekać aż do czasu agonii swoich rodziców, ale jeśli są chorzy, to postaraj się już teraz o to, aby przyjęli ten sakrament. Jest to sakrament umocnienia i modlitwy o uzdrowienie z choroby. Myślę, że niejeden kapłan doświadczył wezwania do osoby, która już nie żyła. Zdarza się czasem, że u zmarłego było już pogotowie, lekarz wypisał akt zgonu, a rodzina dopiero po tym fakcie usilnie nalega, aby kapłan namaścił zmarłego świętymi olejami. W takim wypadku kapłan musi odmówić posługi, ponieważ sakramenty są dla osób żyjących, a nie dla zmarłych. Jeśli więc śmierć już jest pewna i orzeczona przez lekarza, kapłan nie może udzielić namaszczenia chorych, bo byłoby to już przecież namaszczenie zmarłego. Nie ma więc żadnych przeliczników czasowych mówiących o tym, ile minut po śmierci można udzielić tego sakramentu. Inaczej wygląda sytuacja, gdy nie wiadomo jeszcze, czy dana osoba już zmarła, czy jeszcze żyje. Zdarzają się przypadki, że agonia trwa długo i nie ma jeszcze lekarskiej pewności, że dana osoba już odeszła z tego świata. Wtedy należy udzielić namaszczenia chorych, używając formuły: jeśli żyjesz. Dziękuję za poruszenie tego tematu, bo znam coraz więcej przypadków, kiedy dzieci troszczą się o leczenie swoich starszych rodziców, ale zapominają o właściwym, duchowym zaopatrzeniu ich w sakramenty święte. Opowiadał mi jeden z kapłanów, że któregoś razu przejeżdżał obok miejsca wypadku. Na drodze zauważył rannego młodego człowieka, obok którego stali zrozpaczeni rodzice. Kapłan zatrzymał się, wyjął święte oleje i podszedł do rannego z zamiarem udzielenia mu rozgrzeszenia i namaszczenia chorych, na co ostro zareagowali rodzice chłopca. „Nie życzymy sobie posługi księdza - odpowiedzieli stanowczo. - Nasze dziecko jeszcze nie umiera i potrzebuje lekarza, a nie księdza”. Przykre jest tego typu nieporozumienie. Po pierwsze dlatego, że sakramenty te nie oznaczają życzenia komuś śmierci, czy wydania na niego takiego wyroku. Są one dla chorego przede wszystkim oczyszczeniem z grzechów, co w przypadku nagłej śmierci pozwala mieć nadzieję, że osoba ta nie została potępiona. Myślę, że w niebie jest wielu świętych, dzięki temu, że ich najbliżsi postarali się o to, aby w momencie śmierci lub ciężkiej choroby pojednali się z Bogiem przez sakrament pokuty i namaszczenia chorych. Warto więc o tym pamiętać, bo może to być sprawa życia lub śmierci - i to na wieki.
Na listy odpowiada ks. dr Andrzej Przybylski, duszpasterz akademicki z Częstochowy. Zachęcamy naszych Czytelników do dzielenia się wątpliwościami i pytaniami dotyczącymi wiary. Na niektóre z nich postaramy się znaleźć odpowiedź. Można napisać w każdej sprawie: pytania@niedziela.pl
Pomóż w rozwoju naszego portalu