Piotr Dziubak (KAI): Czytając najnowszą książkę Księdza pt. “Pastorale 4.0” (Duszpasterstwo 4.0) można by pomyśleć, że wiele obecnych działań duszpasterskich chciałby Ksiądz wręcz zdemolować…
Reklama
Ks. Armando Matteo: W rzeczywistości takim prawdziwym prowokatorem jest papież Franciszek. To on zachęca nas do przyjrzenia się temu, co nazywamy „kąpielą w rzeczywistości”, żeby zauważyć, że zmieniły się czasy. Biskupi włoscy od wielu lat mówią o zmianach, wykorzystując do tego dość znane określenie: żyjemy w świecie, który się zmienia. Franciszek pokazał nam, że tak naprawdę świat już się zmienił. Wiele małych zmian doprowadziło do dużego zwrotu. I to sprawiło, że dla nas, urodzonych po drugiej wojnie światowej, przeżywanie rzeczywistości jest całkowicie odmienne niż dla naszych rodziców czy dziadków.
W odniesieniu do tego nasze duszpasterstwo, to znaczy sposób organizowania godzin mszy, prowadzenia katechezy, sprawowania sakramentów, styl głoszenia kazań itp. było dobre dla naszych rodziców, jeszcze lepsze dla naszych dziadków, ale już nie działa tak dobrze dla ludzi współczesnych. Zachęcam do zastanowienia się nad tą dziwną rozbieżnością. Na różne dzisiejsze pytania udzielamy odpowiedzi „wczorajszych”. Musimy mieć tego świadomość. Oczywiście nigdy nie jest łatwo przyciągnąć uwagę, dlatego w swojej książce starałem się być trochę prowokacyjny, ale w przyjętych ogólnie ramach.
- Bardzo często powtarza się wyrażenie: zawsze tak się robiło i to było dobre. Dla wielu duchownych jest to coś w rodzaju łącznika z tradycją. A Ksiądz mówi, że tak nie powinno być.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
– Jeśli jest coś niezmiennego w chrześcijaństwie i w dziejach Kościoła, to właśnie zdolność zmiany sposobu komunikowania. Przesłanie pozostaje oczywiście to samo: w Jezusie każda kobieta i każdy mężczyzna może odnaleźć własną drogę do szczęścia.
Reklama
- Jego uczniowie próbowali przekazać prawdę i starali się zrobić to tak, aby poruszyć osoby, które ich słuchały. Weźmy choćby pod uwagę Ewangelie: Jezus nie mówił ani nie myślał po grecku, ale posługiwał się językiem aramejskim i bardzo dobrze znał kontekst świata hebrajskiego. Marek i jego wspólnota trzydzieści lat później poczuli się sprowokowani, bo osoby które mieli przed sobą, były nie tylko Żydami, ale ogólnie ludźmi z basenu Morza Śródziemnomorskiego. Zdecydowali się na niewiarygodny gest: słowa Jezusa przetłumaczyli na grecki. To co się nie zmienia nigdy, to właśnie zdolność do zmian. Chodzi o zmianę nie treści, ale formy przesłania.
Papież Franciszek w grudniu ubiegłego roku przywołał obraz Kościoła jako wazonu, w którym przechowuje się maść i cenną wonność Ewangelii. Mamy duszpasterstwo, będące wyobrażeniem chrześcijaństwa, które było bardzo skuteczne – powiedziałbym – prawie 600 lat. A to jest niemało: od końca XIV w. aż do naszych czasów. Dzisiaj widzimy, że to duszpasterstwo nie funkcjonuje dla 40- czy 50-latków. Musimy sobie uświadomić rozróżnienie między tym, co stanowi o istocie chrześcijaństwa a tym, co jest duszpasterstwem.
Zdaję sobie sprawę z trudności zmian. Nie jest to łatwe. Ale myślę, że większą zdradą byłoby okopanie się w starej metodologii, praktykowanie stylu pracy, który był dobry dla naszych rodziców. Bez zmian nie będziemy wierni pierwszym uczniom Jezusa, którzy mieli wiele niesamowitej odwagi, której możemy im pozazdrościć. Porzucili język aramejski, a nawet modlitwy Ojcze nasz nie przekazali nam w języku Jezusa, tylko odważnie przyjęli grecki.
- Czy parafie dzisiaj to trochę taki fast food sakramentów, posługi duszpasterskiej?
Reklama
– Jest to trochę brutalne określenie, ale jeśli spojrzymy na to, jak funkcjonują dzisiaj osoby dorosłe, jak przychodzą do parafii, prosząc o sakramenty dla dzieci: chrzest, pierwszą komunię, bierzmowanie, to o co tak naprawdę nas proszą? Odnoszę wrażenie, że oni z trudnością widzą w kościele miejsce spotkania z Jezusem, aby otrzymać Jego łaski i lepiej przeżywać swoje człowieczeństwo. Czasami szukają chyba tylko okazji, żeby zorganizować jakąś ładną uroczystość. I tu bardzo dużo ryzykujemy, ponieważ sposób, w jaki ukazujemy sakramenty, w jaki organizujemy katechezę, jest pomyślany dla innych rodzin, dla innej kultury, dla świata, którego już nie ma.
Powinniśmy dążyć do tego, żeby coś zmienić. Na przykład ustanawiając posługę katechety, Ojciec Święty podkreślił, że wymaga ona dzisiaj kompetencji czy wręcz formacji. Prawdę mówiąc chyba wszyscy o tym myśleli. Byłem proboszczem 7 lat. Ten, kto mógł i chciał mi pomóc w katechezie, był katechetą. Przychodzi mi na myśl określenie: to taka stacja, gdzie można doładować baterię duszy albo stacja usługowa w odniesieniu do parafii. Takie jest ryzyko. Na przykład u nas często się zdarza, że rodzice przyprowadzają dziecko na msze a sami wychodzą z kościoła. Musimy działać, żeby opanować te niebezpieczeństwa, żeby nie stały się one smutną rzeczywistością bez możliwości zmian.
- Czy wobec tego należałoby zmienić organizację mszy niedzielnej? W niektórych parafiach proponuje się zwiększanie liczbę mszy…
– Jest to bardzo delikatny temat. Dla nas, chrześcijan, msza niedzielna jest fundamentem, czymś bardzo ważnym dla naszego życia, nadaje sens naszej wierze. Trzecie przykazanie mówi bardzo wyraźnie o obowiązku udziału w niedzielnej liturgii. Myślę, że liczba mszy powinna być ograniczona. Trzeba bardziej uwrażliwić wiernych, że jest ona momentem radości, spotkania, pożywienia dla naszej duszy.
Zachęcam moich kolegów księży do tego, żeby nie myśleli, że kazanie jest najważniejszą częścią mszy. Uważam, że bardzo ważne jest, żeby wszyscy znali pieśni i mogli śpiewać w czasie mszy. Wspólny śpiew buduje wspólnotę.
Papieże Benedykt i Franciszek powiedzieli, w jaki sposób rozwija się chrześcijaństwo: przyciągając a nie uprawiając prozelityzm. Musimy zadbać o piękno niedzielnej liturgii, żeby ona przyciągała innych, żeby inni mogli zobaczyć, czym jest chrześcijaństwo. Chrześcijanin umie odkryć wielkanocne „szalom” w każdą niedzielę. Chrześcijaństwo miało zawsze wielką zdolność przyciągania, wzbudzania emocji. To wszystko wyraża się przez śpiewy, przyjęcie wiernych, modlitwę powszechną. Musimy również zwracać uwagę na różne sprawy. Jak na przykład matki z małymi dziećmi mogą uczestniczyć we mszy? Może należałoby pomyśleć o jakiejś formie opieki nad maluchami?
- Często udział w liturgii ogranicza się do czterech wydarzeń: chrztu, pierwszej komunii, bierzmowania i ślubu…
– To jest i będzie swego rodzaju test-stress przyszłości chrześcijaństwa. Potrzeba będzie umiejętności ponownego przemyślenia sakramentów, przede wszystkim inicjacji chrześcijańskiej. Niestety w Europie Zachodniej coraz rzadziej przeżywa się doświadczenie chrześcijańskie. Rzadko kiedy rodzice modlą się ze swoimi dziećmi, rozmawiają o Jezusie. Może dlatego, że sami nie mają nawet minimalnej znajomości Biblii. Według niektórych autorów programów telewizyjnych, gdzie zadawane są pytania, wystarczy zapytać o jakieś sprawy religijne i uczestnicy będą łatwo mogli na tym polec. Zbyt łatwo myślimy, że jeśli dzieci przygotowują się do sakramentów, to rodzice też w tym uczestniczą, że dają świadectwo o swojej wierze. Niestety coś takiego się nie dzieje.
Dlatego trzeba to wszystko przemyśleć. Z jednej strony konieczna jest praca z dorosłymi: trzeba umieć wychwycić ich pytania, zastanowić się, jak mówić im o Jezusie i Jego pięknie. Dzieci mogą stać się chrześcijanami, jeśli będą widziały, że są nimi ich rodzice i że są z tego powodu szczęśliwi. Z drugiej zaś strony katecheza musi być dogłębnie przemyślana, biorąc pod uwagę jeden ważny punkt: dzisiaj o Jezusie mówi się tylko w kościele. Gdy byłem mały, to o Jezusie opowiadały mi babcia, wychowawczyni w szkole, moi rodzice. Oczywiście była też katecheza. Myślę, że dzisiaj potrzebujemy katechezy, która pozwoli dzieciom odkryć piękno modlitwy i Ewangelię. Trzeba, żeby dzieci czytały ją. Zwłaszcza Ewangelia Łukasza wygląda tak, jakby była napisana dla najmłodszych.
Do tego czytania dobrze byłoby wprowadzić formy dramaturgiczne. Uczestniczyliśmy w duszpasterstwie, które kładło główny nacisk na sakramenty bo one są potrzebne, żeby poradzić sobie w trudnościach życia. Dzisiaj taka logika już nie działa. Ludzie ponoszą obecnie trudy życia, ale inne w porównaniu do sytuacji, z jakimi mierzyli się nasi rodzice przy odbudowie kraju albo nasi dziadkowie w czasie wojny. Chrześcijaństwo nie może się skupiać na przygotowywaniu dorosłych tylko do pokonywania trudności. Trzeba, żeby ludzie poznali Jezusa. Kiedy przychodzą dzieci, one też muszą przede wszystkim poznać Jego, wejść z Nim w komunię, doświadczyć piękna ofiarowania się Jemu. Wtedy dopiero możemy przystąpić do sprawowania sakramentów. Dzisiaj boimy się, żeby wszyscy je otrzymali. Ten niepokój trzeba choć trochę uspokoić. Potrzeba przy tym dużo pracy z rodzinami, z dorosłymi.
Musimy sobie uczciwie powiedzieć, że jeśli ojciec i matka nie modlą się, nie rozmawiają o Jezusie, a głównymi tematami ich rozmów pozostają sport, moda, rozrywka, to trudno, żeby ich dzieci zainteresowały się chrześcijaństwem. Dzieci z łatwością wychwytują z takich rozmów to, co jest ważne. Ma rację Franciszek, gdy mówi, że nie wystarczy zaktualizować duszpasterstwo młodzieży czy sakramentów. Trzeba zmienić zupełnie mentalność, o 180 stopni.
- Wspomina Ksiądz o tym, że potrzeba pewnej odwagi, żeby dostrzec, że nie dla wszystkich chrześcijaństwo jest ciągle punktem odniesienia.