Publikujemy treść rozmowy:
Tomasz Królak (KAI): Ogłoszony przez Franciszka Rok Rodziny „Amoris laetitia” ma służyć pogłębionej refleksji nad treścią tej adhortacji. Czym ten czas powinien zaowocować na polskim gruncie?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Ks. Przemysław Drąg: Pierwsza sprawa, krytyczna i dla nas trudna, to w ogóle kwestia recepcji „Amoris laetitia” w polskich warunkach.
KAI: No właśnie, jaka ona jest?
Ks. Przemysław Drąg: Kiepska. Ponieważ Watykan prosił nas o informacje na ten temat, zebraliśmy dane z diecezji. Wynika z nich, że ze względu na rozdział ósmy, poświęcony związkom niesakramentalnym, wiele pięknych, głębokich treści - niestety umyka. Chodzi o wątki dotyczące wychowania czy duchowości małżeńskiej. Tymczasem, co trzeba otwarcie powiedzieć, nawet Jan Paweł II, który tak kochał małżeństwa, nie mówił aż tak wyraziście o mistycyzmie małżeńskim jak czyni to Franciszek. Ale to nam gdzieś uciekło.
Jeśli Kościół w Polsce jest częścią Kościoła powszechnego, a więc słucha papieża, to trzeba zrozumieć, że „Amoris” nie może zamknąć się tylko na tym jednym rozdziale. Trzeba ten tekst czytać w całości i starać się zrozumieć, czym w myśli papieża jest tytułowa „radość miłości”, przeżycie jej w rodzinie, wychowanie dzieci, duchowość małżeńska czy edukacja seksualna.
Reklama
Rok „Amoris laetitia” odczytuję jako zaproszenie do tego, byśmy zeszli do poziomu tekstu, żebyśmy przestali słuchać komentarzy, a zaczęli czytać adhortację. Ten czas ma nas prowadzić nie do eventów w katedrze i nie do kolejnego spotkania księży na jakiejś kolejnej konferencji tylko do tego, aby rodziny zaczęły się czuć w Kościele jak u siebie. Bo to one a nie księża, zakonnicy i siostry zakonne - są podstawą Kościoła.
Trzeba przyznać, że zaniedbaliśmy w kościele duchowość małżeńską. Pewnie dlatego już na początku dokumentu pada ważkie wezwanie papieża: przestańmy walczyć z tym czy owym, a zacznijmy w sposób pozytywny głosić naukę o małżeństwie i rodzinie.
KAI: Czyli chodzi o to, żeby nie skupiać się na, realnych skądinąd, poglądach i praktykach szkodzących rodzinie, lecz pokazywać, że udane życie rodzinne to szansa na rozwijanie potencjału duchowego i emocjonalnego człowieka, a więc na drogę do szczęścia. Czy tak?
Ks. P.D.: Tak. Trzeba rodzinę odkrywać na nowo. Jestem tym szczerze zafascynowany i mógłbym powiedzieć rodzinom: zobaczcie, w małżeństwie i rodzinie mamy wszystko! Wartości, wychowanie, bliskość, relacje. Dlaczego do tej pory tego nie odkryliśmy? Dlaczego nie poszliśmy w kierunku głoszenia pozytywnego? Myślę, że to jest bardzo ważna nowość, którą proponuje Franciszek: nie mówmy, że nie ma zła bo ono oczywiście jest, ale przestańmy krytykować i bez przerwy diagnozować a zacznijmy spokojnie budować pewną wizję pozytywną, która nam została dana przez Pana Boga. Byłoby czymś wielkim, gdyby takie myślenie udało się wprowadzić najpierw na poziom diecezji, następnie parafii a wreszcie – do konkretnych małżeństw i rodzin.
Reklama
I gdyby codziennie w małżeństwach i rodzinach – starszych i młodszych – odmówiono modlitwę w intencji Roku Rodziny, dzieciaków, także tych zagubionych, w intencji osób uzależnionych, które odeszły z rodzin, mają problemy, itd. – to byłoby bardzo zgodne z tym, o co chodzi Franciszkowi w związku z odczytaniem ducha “Amoris laetitia”. Takie są też moje marzenia związane z Rokiem Rodziny.
W roku “Amoris laetitia” chcemy powiedzieć wszystkim rodzinom: słuchajcie, to jest najpiękniejsze powołanie, jakim Bóg obdarzył człowieka - wejście w relacje, w wychowywanie, w bycie rodzicami, małżonkami, dziadkami. Uświadomienie sobie tego przez rodziny jest najważniejszym celem tego roku, a nie konferencje, celebracje itp.
Będziemy próbowali w tym dopomóc, publikując m.in. specjalne katechezy i filmiki zrealizowane w Watykanie. Ważne, żeby zrobiono coś w każdej rodzinie, niezależnie od stażu. Chcemy ich zachęcić do odkrycia, że są szczęśliwi; chcemy powiedzieć im: jesteście ze sobą 40 lat, kłócicie się, przebaczacie sobie, zastanawiacie się jak pomóc swoim dzieciakom, odkładacie ze skromnych emerytur, żeby wesprzeć dzieci i wnuki - i to jest piękne, to jest coś, co powinno przynosić wam radość!
Możemy cieszyć się też z tego, że jednak w większości przypadków, jeśli nie musimy nie odsyłamy seniorów do domów opieki, tylko walczymy jak długo się da o to, żeby byli w swoim środowisku, blisko nas. To jest piękne a jednocześnie nie mówimy o tym na co dzień, nie cieszymy się tym. Rok “Amoris...” to doskonała okazja do tego, żebyśmy to pokazywali. To jest heroizm zwykłego, codziennego, dnia.
Reklama
Beata Choroszewska: Nieraz bywa też tak, że sami w rodzinach jesteśmy tak zabiegani, zatroskani o sprawy dnia codziennego, że zaczynamy postrzegać własne bycie żoną, mężem, matką czy ojcem jako trud, ciężar. Potrzeba odnowy myślenia na poziomie danego małżeństwa, rodziny. Dopiero spojrzenie w nowy sposób na współmałżonka, którego reakcje znam już na wylot, zaciekawienie się na nowo swoimi dziećmi, może być drogą do odnowienia więzi małżeńskiej, do wzmocnienia więzi rodzicielskiej.
KAI: A z czym polskie rodziny mają dziś największe trudności? Gdzie są ich słabe punkty?
Ks. P.D.: Moim zdaniem to są relacje. Relacje na przykład do księdza proboszcza, z którym się spotykam i mogę porozmawiać o moich sprawach trudnych.
KAI: Na czym polega problem?
Ks. P.D.: Wielu księży, po prostu nie potrafi zrozumieć trudności pojawiających się w rodzinach. To jest pewien paradoks, bo spotykają się z podobnymi wyzwaniami: jak dotrzeć do swoich wiernych, jak zapłacić rachunki za prąd i gaz, jak dogadać się z sąsiadami. Ale nie potrafią przełożyć tego na płaszczyznę spotkania z drugim człowiekiem. Wiele różnych osób chciałoby porozmawiać ze swoim proboszczem, z zaufanym księdzem, o swoich problemach, radościach i „dołach” - i napotykają mur. Na zasadzie: nie mam czasu, nie chcę, nie znam się, może kiedy indziej. To bardzo ludzi odpycha.
Drugi problem, który diagnozujemy w rodzinach i odbija się to także w poradnictwie, to fakt, że nie potrafimy ze sobą rozmawiać. Kierujemy jedynie komunikaty typu: zrób to czy tamto, pojedź z dzieckiem na angielski, itp. Nie potrafimy natomiast tworzyć wspólnoty, usiąść razem przy stole na pół godziny i poczuć się dobrze. To jest dziś olbrzymi problem. Totalna „mijanka” ojca, matki, dzieci.
Reklama
Jeśli usiądziemy wspólnie, porozmawiamy, posłuchamy nawzajem swoich planów, marzeń i tego, co nas niepokoi czy smuci – tam będzie Jezus Chrystus. Bo przecież On nam to obiecał: gdzie dwóch lub trzech zgromadzi się w imię moje – ja tam będę.
Warto zauważyć, że do naszych poradni rodzinnych zgłasza się coraz więcej osób chcących spotkać się z psychologiem.
B.Ch.: Czas pandemii spowodował, że wiele rodzin zamkniętych jest na małej przestrzeni. Problemy, które wcześniej były zamiatane pod dywan, zaczęły wychodzić na jaw. Okazało się na przykład, że wskutek wspomnianej “mijanki”, ojciec czy mama nie potrafią rozmawiać z własnym dzieckiem, nawiązać relacji. Dziecko nawet nie chce rozmawiać z rodzicem. Problemy zaczynają więc narastać.
Natomiast to, co w Roku Rodziny chcielibyśmy pokazać, to pozytywną narrację o rodzinie, ponieważ często ukazywana jest jako nieomal „generator” napięć i problemów. A jest to jedyne środowisko, w którym dziecko ma szansę rozwijać się prawidłowo; w którym rodzice mają szansę okazywać miłość swoim dzieciom, w którym jest możliwość nawiązywania więzi międzypokoleniowych – w rodzinach ale i z sąsiadami - o czym również mówi Franciszek.
Ks. P.D.: Myślę, że papież czerpie ze swoich argentyńskich doświadczeń wnosi do Kościoła powszechnego realia swojej ojczyzny, a więc pracy dużych farm, gdzie ojcowie są nieobecni, a związku z tym relacje pomiędzy małżonkami są różne. On mówi: zacznijcie się ze sobą spotykać, ofiarujcie sobie czas, porozmawiajcie. O czym? O waszych relacjach, waszej miłości, waszych doświadczeniach.
Reklama
Franciszek jest tu wielkim optymistą (ja też!), bo jest przekonany, że rozmawiając o tych rzeczach, doświadczając czułości, bliskości, spotkania - ostatecznie dochodzimy do spotkania z Jezusem Chrystusem. Bo to on pomaga na przebaczać sobie wzajemnie, znosić monotonię codziennego życia małżeńskiego i rodzinnego, pomaga nam patrzeć z nadzieją na to, co przed nami.
“Amoris laetitia” zachęca po prostu do tego, żebyśmy próbowali dbać o codzienne, zwykłe sprawy, bowiem realizując je, powoli dochodzimy do spotkania z Chrystusem. I wtedy odkrywamy, że przebaczenie - ma sens; wolność naszych intencji, działań, pragnień, marzeń - ma sens; nasza miłość wzajemna jako małżonków - ma sens. To jest taka “pułapka” zastawiona na nas przez Franciszka.
KAI: Ale papież wie, że jak się złapiemy, to nie będziemy chcieli z niej wychodzić.
Ks. P.D.: Właśnie, coś takiego.
KAI: Ale przed małżeństwem i rodziną jest kurs przedmałżeński. Bywa, że narzeczeni uczestniczą w nim głównie po to, żeby zdobyć papierek, ale też poziom tych zajęć jest bardzo różny. Co powinno się tu przemyśleć w kontekście “Amoris laetita”?
B.Ch.: Rzeczywiście, te kursy są traktowane różnie. Natomiast w duszpasterstwie rodzin staramy się, aby przygotowanie narzeczonych było na naprawdę dobrym poziomie, dostosowane do współczesnych czasów i potrzeb młodych ludzi. Zaczynamy włączać w tych zajęciach pracę warsztatową z narzeczonymi, co ma zachęcać ich do przepracowania różnych tematów, lepszego poznania się.
Reklama
To, do czego zaprasza nas w adhortacji Franciszek do jest towarzyszenie, bycie “przy”, a nie ocenianie, patrzenie z góry, nauczanie. Najpierw trzeba wejść w świat narzeczonych, poznać tę oto, konkretną parę, historię ich znajomości, przyjrzeć się ich miłości a jednocześnie pokazać drogę, którą mogliby pójść.
Zazwyczaj spotkania z narzeczonymi odbywają się tak, że pary, które mają już doświadczenie swojego stażu małżeńskiego dzielą się swoim świadectwem życia. I to przemawia najbardziej. Bardziej, niż nauki proboszcza.
Ks. P.D.: Na marginesie: Kościół katolicki w Polsce jest jedyną instytucją, która od ponad 50 lat troszczy się o to, żeby narzeczeni dowiedzieli się, czym jest małżeństwo, lepiej się poznali, pomyśleli o swoim potomstwie i o swojej przyszłości. Jest jedyną instytucją, która działa na tym polu zupełnie charytatywnie - nikt za to Kościołowi w Polsce nie płaci.
Coraz częściej to małżeństwa prowadzą narzeczonych do małżeństwa, co jest fenomenem w skali Europy, a nawet i świata. Bogu dzięki, bo był etap, gdy te przygotowania były bardzo sklerykalizowane.
Owszem, niektórzy mogą powiedzieć, że narzeczeni przychodzą, bo chcą tylko ten papierek. Ale mamy także świadectwa ludzi, którzy przyszli po zaświadczenie a doznali głębokiego nawrócenia, coś się w nich zmieniło. Zaczęli drążyć, pytać, szukać Chrystusa.
KAI: Okazuje się więc, że praca poradni rodzinnych ma nie tylko wymiar pragmatyczny, poradniczy właśnie ale może sięgać dużo głębiej.
Ks. P.D: - Cały czas staramy się podnosić kompetencje doradców życia rodzinnego. Nie chcemy ograniczać się do przekazywania wiedzy o metodach rozpoznawania płodności ale pokazywać bardzo szeroką paletę różnych możliwości i działań, które są potrzebne młodym ludziom. Często bowiem, jak widzimy, narzeczeni przychodzą bardzo w sobie zakochani i szczęśliwi, ale wywodzą się z rodzin bardzo patologicznych. W związku z tym, co podkreśliłem na ostatnim zebraniu Episkopatu, “Amoris laetitia” zaprasza nas do tego, żebyśmy podnieśli kompetencje naszych doradców, co wymaga oczywiście ich finansowania. Jest to, przyznaję, trudny temat, ale wszyscy powinni zrozumieć, że doradca nie może być tylko wolontariuszem.