Jesteśmy wszyscy uczniami Chrystusa. Zadecydował o tym chrzest św. W czasie dorastania mieliśmy obowiązek zapoznać się z nauką Chrystusa, zaakceptować ją i nią żyć, by stać się uczniami Jezusa z wyboru, a więc uczniami świadomymi i dobrowolnymi. Chrystus dziś podaje nam warunki, które trzeba spełnić, aby być Jego prawdziwym uczniem.
Warunek pierwszy wyrażony jest w słowach: „Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być Moim uczniem” (Łk 14,26). Czy to nie za dużo? Czy to nie jakaś pomyłka? Czy rzeczywiście, aby być uczniem Chrystusa, trzeba mieć w nienawiści swoich najbliższych i siebie samego? Możemy się uspokoić. Gdy zajrzymy do biblijnych słowników i komentarzy, to wyczytamy, że owo „mieć w nienawiści” jest semicką przesadnią, że chodzi tu o to, by kogoś mieć na drugim miejscu. W powiedzeniu Chrystusa znaczy to, by On był zawsze na pierwszym miejscu, nawet przed matką i ojcem, na pierwszym miejscu w miłowaniu, na pierwszym miejscu w hierarchii wartości. Bóg jest źródłem wszelkiej miłości, także tej małżeńskiej i rodzinnej, dziecięcej, przyjacielskiej i jakiejkolwiek innej. Miłość prawdziwa jest z Boga.
Są też pozorne miłości, które nie są z Boga. Prawdziwa miłość rodzinna, miłość do matki, do ojca, ma swoje ostateczne źródło w Bogu. Nie może być przeto konkurencyjna do miłości do Boga. W takim sensie miłość do Boga jako źródła wszelkiej prawdziwej miłości winna być największa i pierwsza ze wszystkich. Uczeń Chrystusa winien przede wszystkim to czynić, co się podoba Bogu, to, co poleca Syn Boży. Mam więc w sobie i w innych nienawidzić to, co jest grzeszne, co jest egoistyczne, to, co mnie od Boga odgradza, odwodzi, to, co mi przeszkadza kochać Boga.
Drugi warunek bycia uczniem Chrystusa to niesienie krzyża: „Kto nie nosi swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być Moim uczniem” (Łk 14,27). Droga za Chrystusem rodzi zobowiązania. Jezus przypomina o konieczności dźwigania krzyża. Są tacy chrześcijanie, którzy idą za Chrystusem bez krzyża; nie zachowują Jego Ewangelii; nie chcą się poddać jej wszystkim wymogom. Wybierają z nauki Chrystusa tylko to, co jest wygodne, to, co może nie wymaga wysiłku, poświęcenia, samozaparcia. Tak czynią dziś niektórzy chrześcijanie. Idą za Chrystusem bez krzyża. Nie akceptują np. nauki Chrystusa o miłości nieprzyjaciół, o bezinteresownym dawaniu, pożyczaniu. Kwestionują papieską interpretację piątego i szóstego przykazania, a więc nie zgadzają się np. z obowiązkiem ochrony życia nienarodzonych, nieuleczalnie chorych, lekceważą wymogi etyki małżeńskiej itd. Stosują zasadę: zgadzam się, akceptuję, ale... To „ale” stanowi jakąś przysłowiową furtkę.
„Kto nie nosi swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być Moim uczniem”. Droga za Chrystusem jest drogą z krzyżem. Te krzyże są i fizyczne, i duchowe. Aby być uczniem Chrystusa, trzeba je dźwigać. Chrystus w tym dźwiganiu wiele pomaga. Przecież powiedział: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźmijcie Moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem jarzmo Moje jest słodkie, a Moje brzemię lekkie” (Mt 11,28-30). Musimy się zastanowić nad tym, czy niesiemy krzyż za Chrystusem? Czy ponosimy ciężary Ewangelii? Czy ponosimy konsekwencje naszego wyboru Chrystusa? Czy korzystamy z Jego pomocy?
Oprac. ks. Łukasz Ziemski
Pomóż w rozwoju naszego portalu