Reklama
Statystyki do dziś porażają. Hitlerowskie Niemcy stworzyły na terenie swojego państwa oraz na terenie państw podbitych około 12 tysięcy obozów o różnym charakterze. Najpierw były to więzienia i miejsca odosobnienia. Potem - obozy pracy. I wreszcie obozy masowej zagłady - wytwór nie tylko chorego ludzkiego umysłu, ale i precyzyjny plan ekonomiczny, który doprowadzić miał między innymi do „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej”.
30 stycznia 1933 r. marszałek Paul von Hindenburg, prezydent Rzeszy, powołał Adolfa Hitlera na stanowisko kanclerza. W historii tę właśnie datę uznaje się za początek okresu nazizmu. Już 4 lutego wydany został dekret prezydencki o „ochronie narodu niemieckiego” ograniczający wolności religijne, wolność głoszenia poglądów i organizowania zebrań. W kilka tygodni potem zapowiedziano zakładanie obozów koncentracyjnych na ternie Rzeszy dla „niepokornych” wobec nowego porządku. I rzeczywiście - 22 marca otwarto KL Dachau - pierwszy i wzorcowy niemiecki obóz koncentracyjny. Kolejne powstawały bardzo szybko - w Oranienburgu, Berlinie, Papenburgu, Sachsenburgu, Lichtenburgu, w Esterwegen, Dürrgoy, Kemnath i Sonnenburgu. W 1936 r. powstał obóz w Sachsenhausen, w 1937 - w Buchenwaldzie, w 1938 - w Mauthausen i we Flossenbürgu, a tuż przed wybuchem wojny powstał pierwszy kobiecy obóz koncentracyjny Ravensbrück.
W latach 1933-1939 przez obozy koncentracyjne przeszło ok. 170 tys. więźniów. Byli to Niemcy, a potem Austriacy, Czesi i Słowacy, uznawani najczęściej za „wrogów Rzeszy”, bądź też pospolici kryminaliści. Ta liczba, choć przerażająca, wydaje się niewielka przy tych, które dotyczyć miały okresu wojny.
Przez cały okres wojny rozbudowywano i rozwijano system obozów w skali niewyobrażalnej, dochodząc do kilkunastu tysięcy. Liczbę więźniów, którzy przewinęli się przez ten nieludzki system, szacuje się na 18 mln osób, pochodzących z 30 krajów świata. 11 milionów nie przeżyło - zmarli od chorób, z wycieńczenia, ale najczęściej padli ofiarą okrutnego mordu podczas egzekucji czy w komorach gazowych.
Na terenie okupowanej Polski Niemcy założyli ponad 2 tys. obozów. Przewinęło się przez nie około 5 milionów więźniów, z których 3, 5 miliona straciło życie… Historia niemieckich obozów na terenach Polski rozpoczyna się w 1940 r. To wówczas powstaje Oświęcim-Brzezinka, Bergen-Belsen i właśnie Gross-Rosen - początkowo filia Sachsenhausen. Położony obok bogatych złóż granitu obóz miał być źródłem budulca pod rozwijającą się na terenie Niemiec i krajów podbitych sieć dróg.
Historia obozu Gross-Rosen
Reklama
Miejscowość Gross-Rosen - dzisiejsza Rogoźnica - znana była z kamieniołomu granitu, który w latach międzywojennych nabyła rodzina wrocławskiego inżyniera budowlanego Alfonsa Haya. Zasoby kamieniołomu o wymiarach 180 m długości, 11 m szerokości i 38 metrów głębokości szacowano na 5 mln m3 granitu. Od 1938 r. kamieniołom był przedmiotem zainteresowania przedsiębiorstwa SS - Deutsche Erd und Steinwerke GmbH. W maju 1940 r. za pół miliona marek spółka kupiła kamieniołom w Rogoźnicy od ówczesnej właścicielki Margarety Hay. Dodatkowo wydzierżawiono tereny wokół kamieniołomu od barona Georga von Richthofena. Umowa gwarantowała SS tę dzierżawę do 1957 r. Podwaliny pod obóz zostały stworzone.
2 sierpnia 1940 r. dotarł tu pierwszy transport 100 więźniów. Podczas kolejnych tygodni nadchodziły kolejne transporty. Część więźniów pracowała przy budowie bazy obozowej, większość trafiała do morderczej pracy w kamieniołomie. 1 maja 1941 r. decyzją Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy obóz zyskał status samodzielnego obozu koncentracyjnego, przewidzianego „dla ciężko obciążonych, lecz jeszcze zdolnych do wychowania i poprawy więźniów obozowych”. Takich więźniów przebywało w tym momencie w Gross-Rosen ponad 700. Powód był prosty - samodzielnie działający obóz przynosić miał bardziej wymierne efekty gospodarcze. Pierwszym komendantem obozu został obersturmbannfuhrer SS Artur Rödl - człowiek z 6-letnim „doświadczeniem”, zdobytym między innymi w Buchenwaldzie. Po wojnie nie zdążono go osądzić i skazać - w 1945 r. popełnił samobójstwo.
Obóz był stale rozbudowywany. Docelowo miało tu bowiem pracować 15-20 tysięcy osób. Już w 1941 r. na wniosek dowództwa obozu sprowadzono do Gross-Rosen pierwsze polowe krematorium. Palenie zwłok miało zatuszować wymiar śmiertelności w obozie, w którym coraz częściej dochodziło do zgonów w wyniku wycieńczenia i chorób. Docelowo 4 krematoria oraz specjalne kodowanie zgonów w obozowych księgach spełniły po części swoje zadanie… Coraz więcej ofiar Gross-Rosen stawało się anonimowych. Jak na przykład rosyjscy jeńcy, przywożeni tu na przełomie 1941 i 1942 r. wyłącznie po to, by przeprowadzić na nich egzekucję. Do dziś wszelkie dane dotyczące ofiar obozu są jedynie szacunkowe.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Tajemnicze budowle
Rok 1943 - załamanie frontu wschodniego - dla więźniów obozów pracy okazał się paradoksalnie przełomowym w dobrą stronę. Niemcy zaczęli coraz bardziej cenić wartość pracy osadzonych w obozach, zmieniły się zatem na lepsze warunki życia. Poprawiono warunki sanitarne, robotnicy zapewnioną mieli pomoc lekarską. Już nie tylko kamieniołomy, ale budowane na terenie obozu warsztaty dawały wymierną ekonomiczną korzyść SS. Wiele zakładów ewakuowano w tym czasie ze wschodnich terenów. W kolejnym roku doszło do rozbudowy obozu, stworzenia jego wielu filii - około 100 na terenie całego Dolnego Śląska.
W grupie tych podobozów znalazł się zespół obozów związanych z kompleksem jednej z największych wojennych budowli hitlerowskich Niemiec znanej pod kryptonimem „Riese”. Budowa w Górach Sowich objęta była całkowitą tajemnicą, a pracowali przy niej głównie więźniowie żydowscy, z góry skazani na zagładę. Do dziś przeznaczenie ogromnych tuneli i korytarzy pozostało nieodgadnione.
1 stycznia 1945 r. kompleks obozów, podporządkowanych centralnemu obozowi w Gross-Rosen, liczył 76728 więźniów. 2/3 spośród nich byli to mężczyźni. Ofensywa radziecka spowodowała rozkazy dotyczące ewakuacji poszczególnych obozów. Z samego Gross-Rosen kolumny więźniów ruszyły 8 lutego 1945. Dla wielu więźniów była to ostatnia droga - osłabionych i chorych zabijano przy drodze. 13 lutego do Gross-Rosen dotarli żołnierze 70 brygady zmotoryzowanej 3 armii pancernej gwardii pod dowództwem pułkownika Iwana Iwanowa. Ale obóz był pusty… Pozostały baraki, warsztaty, obozowa kuchnia, budynki administracji, polowe krematoria. Pozostała także brama, nad którą widniał dumnie napis „Arbeit Macht Frei”.
Nie wszyscy oprawcy z Gross-Rosen doczekali się słusznej kary. Arthur Rödl popełnił samobójstwo, ale drugi z komendantów obozu - Wilhelm Gideon po wojnie został skazany za zbrodnie wojenne na 10 lat więzienia. Johanes Hassebrock, ostatni z komendantów, w 1948 r. skazany został co prawda przez brytyjski Trybunał Wojskowy na karę śmierci za zbrodnie popełnione w obozach koncentracyjnych. W styczniu 1950 r. karę zamieniono mu jednak na 15 lat więzienia, a już we wrześniu 1954 r. wypuszczono go na wolność. Zmarł w 1977 r. w Westerstede.
Gross-Rosen dziś
Dziś Gross-Rosen to miejsce pamięci narodowej. Powojenne losy obozu nie były łatwe. Zmiana gospodarza, brak wizji dotyczącej przyszłości obozu w muzealnej formie spowodował, że większość z budowli z połowy XX wieku już nie istnieje. Rzadko mówi się o tym, że po wojnie przez ok. 2 lata na terenie KL Gross-Rosen funkcjonowało tajne więzienie NKWD. Niewiele wiadomo o tamtym okresie. Ale obecność funkcjonariuszy tajnej radzieckiej policji utrudniła w dużym stopniu zachowanie archiwaliów i resztek materialnych po hitlerowskim obozie.
Dopiero w 1983 r. zostało powołane do życia Muzeum Gross-Rosen z siedzibą w Rogoźnicy. Zabezpieczono nieliczne pozostałe eksponaty i archiwalia, oraz rozpoczęto prace badawcze nad rekonstrukcją dziejów obozu. Ustalono między innymi tożsamość ponad połowy więźniów z okresu wojny. Prace jednak z powodu braku środków przebiegały wolno. W 2004 r. udało się z rąk prywatnego przedsiębiorcy odkupić historyczny kamieniołom. 22 września 2005 uroczyście przekazano go muzeum - dziś stanowi jego integralną całość.
Świadomość obecnych władz wojewódzkich, które ustawowo zobowiązane są do opieki nad placówką, spowodowały w ostatnich latach wiele innych dobrych zmian. Ale jak twierdzi dyrektor muzeum Janusz Barszcz, wiele jest jeszcze do zrobienia, by zachować obóz dla potomnych. To już jednak zupełnie inna historia obozu.