Często szukamy w życiu błogiego pokoju. Zwłaszcza po chwilach bolesnych doświadczeń i niepowodzeń tęsknimy za spokojniejszymi dniami. Czasem, gdy się uporamy z jakimiś trudnościami, wydaje się nam, że wreszcie może nastąpi spokojny czas. Okazuje się jednak, że zło nie śpi. Ciągle na nowo daje znać o sobie, w nowy sposób, w nowej formie na nas nastaje. Podobne doświadczenia są naszym udziałem w skali społecznej, narodowej. Po różnych wojnach i klęskach narastała w ludziach nadzieja na spokojniejszy czas. Po latach reżimu komunistycznego, gdy nadszedł czas budowy ustroju demokratycznego, wielu wydawało się, że wreszcie zło się skończyło, że wreszcie będzie dobrze. Pamiętamy lub wiemy z książek, z jak wielkim entuzjazmem i niekłamaną nadzieją wstępowali ludzie w latach osiemdziesiątych poprzedniego stulecia do „Solidarności”. Wszystkim towarzyszyła nadzieja, że doznane zło już nie wróci, że uda się stosunkowo szybko zbudować nowy, sprawiedliwy i zasobny świat. Nowe czasy przyniosły jednak nowe problemy.
Musimy się pogodzić z tym, że życie ziemskie jest nasycone ciągłymi trudnościami. Ziemia nie jest ani niebem, ani piekłem. Nie mamy tu na ziemi niczego w pełni doskonałego, nie znajdujemy też całkowitego zła. Jednakże bardziej krzykliwe jest zawsze zło. Dlatego potrafi niektórych przerażać. Wobec zła jednak nie ma kompromisu. Uczeń Chrystusa musi być walczącym żołnierzem, sprzeciwiającym się złu, walczącym o dobro. Dlaczego ta walka jest potrzebna? - Dla dobra ludzkości, dla dobra człowieka.
Nie miał racji Jean Jacques Rousseau, gdy mówił, że człowiek rodzi się z natury dobry, że dopiero społeczeństwo go psuje. Zło od początku jest zagnieżdżone w człowieku. Trzeba brać z nim rozbrat, trzeba je jakby wypalać ogniem. Jesteśmy wezwani do walki ze złem. Wielu tę walkę prowadziło i stawało się znakiem sprzeciwu. Sam Chrystus dokonał rozłamu wśród ludzi. Podzielił ludzkość na dwa obozy. Jednych zafascynował, uszczęśliwił. Dla innych stał się znakiem sprzeciwu. Sprawdziły się słowa Symeona wypowiedziane w czasie ofiarowania: „Oto Ten przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu, i na znak, któremu sprzeciwiać się będą”. Taki kontrowersyjny Jezus wszedł w historię. Taki idzie przez wieki w dziejach Kościoła. Jedni Go uwielbiają. W Jego imię tworzą wielkie wartości. Inni Go nienawidzą. Jest im niepotrzebny, szkodliwy. Jest intruzem, bo często to, co głosił, sprzeciwia się ich osobistym interesom.
Dzisiaj sytuacja w tym względzie jest podobna. Są ludzie, którzy naśladując Chrystusa, walczą ze złem. Zmieniają świąt na lepszy, żyjąc według Ewangelii. Ale są i tacy, którzy walczą z Nim, bo Jego nauka budzi w nich niepokój sumienia. Nie chcą całego Chrystusa. Chcą Go dostosować do swojej miary.
Za kim my się opowiadamy? Jeśli za Nim, to stoi przed nami program walki na dwóch frontach. Z jednej strony powinniśmy prowadzić walkę ze złem, które jest w nas. Diabeł z Panem Bogiem od początku świata prowadzi walkę, a miejscem tej walki jest ludzkie serce.
Drugi front walki, to walka ze złem, które jest w świecie. Nie można zła akceptować. Nie ma kompromisu, nie ma ustępstw, gdy toczy się walka o prawdę, o dobro, o piękno. Trzeba zło nazywać złem. Chrześcijanin często nie ma odwagi przyjacielowi powiedzieć, że robi źle. Lepiej nie robić sobie wrogów. Lepiej nie komplikować sobie życia.
Jezus zaprosił nas do twardego życia. Nie obiecywał łatwego szczęścia. Nie przyszedł tu, na ziemię, by zapewnić nam błogi pokój. Przyniósł ogień. Wezwał do walki ze złem: złem w nas i w świecie. Wezwał nas do rozłamu z grzechem. Zanurzmy się w tajemnicę Eucharystii, by Pan udzielił nam mocy do sprzeciwiania się złu, do zapalania ognia miłości, który wypala, niszczy zło.
Oprac. A. Bugała
Pomóż w rozwoju naszego portalu