Wielu z nas odczuwa już przesyt przedwyborczych haseł. Niemal
wszyscy pretendenci do poselskich foteli wskazywali na polskie problemy
i wykazywali swoją troskę o ich pomyślne rozwiązanie. Ponieważ każdy
kolejny kandydat, który się z nami spotykał chciał być lepszy od
tego, który był wczoraj, zaczynamy się zastanawiać - co zrobić z
tym dobrobytem, który się nam obiecuje. Dziś chciałbym zaproponować
refleksję nad obiecankami wobec polskiej rodziny. Przed czterema
laty posłowie prawicy obiecywali staranie o uporządkowanie problemów
rodzin wielodzietnych i propagowanie dzietności jako sposobu realizowania
polityki silnego państwa. W tym samym czasie prezydent wytoczył haubice
obietnic wobec młodych małżeństw. Wszyscy dostaną nowe mieszkania.
Koniec kadencji obecnego parlamentu stał się areną weryfikacji
owych obietnic. Prezydentowi w zawetowaniu pomogły problemy finansowe
państwa. To oczywiście pretekst. Jak na łamach Gazety powiedział
jeden z posłów: "Posłowie SLD reagują awersją już nawet na słowo
´dziecko´ czy ´rodzina´. Nikt z SLD nie popiera polityki prorodzinnej.
Sojusz najchętniej promowałby model 2 plus 0 albo prezydencki 2 plus
1. Wszyscy, którzy sądzą inaczej, są posądzani o dziecioróbstwo".
Wydaje się, że w tych słowach jest sporo racji. Pomoc
dzieciom, rodzinie, to tylko medialnie potrzebny element lewicowej
socjotechniki. Systemowe rozwiązanie problemu nie wchodzi w grę.
Owszem, ostatecznie pozostaje pomoc społeczna i w tym SLD się lubuje.
Oto bowiem obok wypowiedzi przywołanej powyżej wypowiada się posłanka
SLD. Ubolewa oczywiście z powodu konieczności prezydenckiej odmowy,
ale jednocześnie zdradza się, że obce są tej formacji pojęcia polityki
prorodzinnej. Stwierdza wszak: "Sama mam trójkę dzieci i uważam,
że taka pomoc jest mi niepotrzebna". A dalej: "Przecież rodziny naprawdę
w złej sytuacji materialnej szczególnie na początku roku szkolnego
mogą się zwracać do pomocy społecznej".
Nie mogą, proszę szanownej Pani, bo mają swoją godność.
Popularność lewicy płynie ze środowisk patologicznych. Takich, co
to przepijają zasiłki, a potem znowu stają w kolejce po parę groszy
na kolejny dzień egzystencji. Nie o taką politykę prorodzinną chodzi.
Ważne i nieodzowne dla funkcjonowania państwa z myślą
o jego przyszłości są systemowe rozwiązania. A te polegają na ustawowym
zagwarantowaniu rodzinom wielodzietnym należnych im, sprawiedliwych
świadczeń. Nieważne czy jestem bogaty czy biedny. Wiem, że państwo
zapewnia mi na kolejne dziecko takie i takie ulgi. Dla przykładu
- czy ojciec siedmiorga dzieci ma każdego roku we wrześniu upokarzać
się i wystawać przed lokalami pomocy społecznej. On tego nie chce.
Jemu wystarczy, że dochód jego rodziny podzieli się na wszystkich
i od tej kwoty będzie płacić podatek. Tymczasem musi wyłożyć do kasy
państwa sumę podobną do kogoś, kto ma tylko jedno dziecko. To właśnie
w kręgach tych uczciwych ludzi, którzy trudem, wyrzeczeniami budują
przyszłość Ojczyzny rodzi się najwięcej zniechęcenia. Takim pan prezydent
i SLD pomóc nie chcą. Jest rzeczą zrozumiałą, że nie można zaniedbać
troski o tych, którym z różnych względów dokucza bieda. Są to jednak
działania doraźne, nie zaś rzeczywista troska o to, by nie wymierał
naród. Pogarda dla dzietności powoduje, że coraz mniej jest dzieci.
Z konieczności trzeba zamykać kolejne oddziały szkolne, a nawet szkoły.
Wtedy rozlega się krzyk, że to wina reformy. Nieprawda. Po prostu
umieramy jako naród. Podobną drogę przeszły Niemcy. Tam również wyśmiewano
wielodzietność. Dziś, kiedy zorientowano się, że zaczynają dominować
obcokrajowcy przeznacza się dla polityki promującej rodzinę wielkie
sumy. Cóż z tego, kiedy wygodnictwo osiągnęło już taki stopień, że
niewiele to pomaga. W Polsce jeszcze mamy szansę na promowanie dzietności.
Trzeba tylko porzucić ironię i pogardę dla tych, które pochylają
się nad kołyską i uszanować ojców, którzy w trudzie, uczciwie zdobywają
środki na utrzymanie swojego domu.
Pomóż w rozwoju naszego portalu