Reklama

Wiara

Cierpienie otwiera nam oczy

O wierze, która nie kładzie kresu cierpieniu, ale nadaje mu sens i pozwala widzieć nam więcej i szerzej, rozmawiamy z ks. Jackiem Marcińcem, duszpasterzem osób chorych i niepełnosprawnych.

Niedziela Ogólnopolska 7/2023, str. 8-11

[ TEMATY ]

cierpienie

Adobe Stock

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Margita Kotas: Wielu ludzi u kresu życia mówi, że nie tyle boi się śmierci, ile związanego z odchodzeniem cierpienia. Dlaczego tak nas ono przeraża?

Ks. Jacek Marciniec: Jeśli wmówimy sobie, że zdrowie i dobre samopoczucie są najważniejsze, to wtedy, kiedy się one skończą, nic nie będzie mieć sensu. Człowiek może żyć nieustannie w lęku, bo boi się umierania – nie tylko tego ostatecznego, ale i egzystencjalnego: szef jest męczący i to mnie zabija, żona ma wady i to też mnie zabija, dzieci nie są takie zdolne, jak bym chciał, w pracy nie układa się po mojej myśli, i tak powoli umieram. Człowiek żyje w lęku, w pewnej niewoli. O tym też mówi List do Hebrajczyków; Jezus przyszedł uwolnić wszystkich tych, którzy przez całe życie wskutek bojaźni śmierci byli podlegli niewoli. To znaczy, że chce On nas wyzwolić z takiego patrzenia, że umieramy i nic dobrego nas już nie spotka, a naszą perspektywą jest wyłącznie cierpienie.

Reklama

A może tak jak w wielu sprawach chcemy pójść na łatwiznę, boimy się tego trudu, bo przecież odejście z tego świata w chorobie, w cierpieniu jest trudem. Może to chęć ucieczki?

Niestety, jeśli życie ma być wybieraniem tego, co łatwiejsze, co mniej boli, to zawsze będziemy uciekać przed trudem. Wtedy tak naprawdę uciekamy przed miłością, bo jeśli ktoś odważa się na miłość, musi być gotowy na cierpienie, rezygnację z samego siebie – to bardzo ważny rys człowieczeństwa, bo człowiek jest jedynym stworzeniem, które wie, że cierpi. Inne stworzenia, owszem, też cierpią, ale człowiek ma świadomość tego, że cierpi – cierpienie jest dla niego czymś więcej niż samym bólem, jest jakimś przeżyciem. Człowieczeństwo jest związane z podjęciem ryzyka przekraczania lęku przed cierpieniem. Tym jest męstwo, że lęk zostaje przekroczony w imię innych wartości, które są dla nas istotne, w imię drugiej osoby, która jest dla nas ważna. Benedykt XVI napisał: „Oburzenie na cierpienie, które nam się dzisiaj wpaja i które podaje się za wybawienie, nie kładzie kresu cierpieniu, lecz w istocie sprawia, że staje się ono nie do zniesienia”. Wiara też nie kładzie kresu cierpieniu, ale daje siłę, żeby się z nim zmierzyć, i daje nadzieję. Bardzo pięknie Benedykt XVI napisał w encyklice Spe salvi (Nadzieją zbawieni), że cierpienie jest takim miejscem, gdzie się tej nadziei uczymy, gdzie się zapala światło w ciemności. Człowiek często dopiero w cierpieniu staje się uważny na to, co Bóg chce mu powiedzieć.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Czy cierpienie musi mieć miejsce w naszym życiu?

Cierpienie jest nieodłącznym elementem życia, stanowi część naszego człowieczeństwa. Ono jest wpisane w naszą egzystencję, ale nie chodzi o to, żebyśmy byli takimi przemądrzałymi rozmówcami Hioba, którzy chcą być nauczycielami sztuki cierpienia. Chodzi raczej o to, żeby spojrzeć na problem cierpienia z innej perspektywy, pamiętając, że jest to wielka święta tajemnica i trzeba zamilknąć z wielkim szacunkiem przed człowiekiem cierpiącym. Jest taki film Ostatni samuraj z 2003 r., którego bohater – Nathan Algren walczy u boku mistrza samurajskiego Katsumoto, pomaga mu w honorowym odejściu, a później opowiada o tym młodemu cesarzowi. Gdy cesarz prosi go, by opowiedział mu o śmierci Katsumoto, o tym, jak umierał, Nathan odpowiada mu: „Opowiem ci, jak żył”. Tak naprawdę chodzi więc o sztukę życia, umiejętność życia; o to, aby szukać w nim motywów miłości, nadziei i tego, co rozświetli naszą codzienność, żeby nie była skazaniem na cierpienie.

Reklama

Czy Bóg, gdy obdarza nas chorobą, mówi: Sprawdzam, jak bardzo Mi ufasz, jak mocno Mnie kochasz i ile oddasz mi samego siebie?

Cierpienie bywa próbą, natomiast nie chciałbym tego tak ujmować. Nie wyobrażam sobie, żeby jakaś matka świadomie prowokowała cierpienie dziecka, była ciekawa, ile ono wytrzyma, i hartowała je w taki sposób. Cierpienie jest tajemnicą Bożej pedagogii, ale to nie jest tak, że Pan Bóg daje nam cierpienie w sposób zimny, wyrachowany – to nie leży w Jego naturze. Przede wszystkim Bóg jest dobry, jest kochającym Ojcem. W procesie wychowania czasami są potrzebne i gorzkie lekarstwa, ale mają one służyć naszemu rozwojowi, a ostatecznie naszemu zbawieniu. Nie można tego odseparować, odizolować i powiedzieć: a teraz dam ci cierpienie, zobaczymy, ile wytrzymasz. To byłoby nie tylko nie Boże, ale i nieludzkie. Bóg dopuszcza czasami pewne sytuacje, które dla nas są egzystencjalnie trudne, żeby wyprowadzić z tego nasze ostateczne szczęście – zbawienie.

Często słyszymy, że Bóg daje nam taki krzyż, jaki jesteśmy w stanie udźwignąć. Czy zatem nasze pytanie w obliczu cierpienia: „dlaczego ja” jest grzechem? Czy Bóg daje nam prawo do buntu?

Przed Bogiem mamy zawsze być prawdziwi, autentyczni i dlatego, jeśli nas coś boli, to tak jak przed lekarzem mówmy Mu co. Nie rozumiemy naszego cierpienia, wobec tego zrozumiałe jest to, że przechodzimy przez okres buntu. Ważne, by stawać z tym wszystkim, co przeżywamy, przed Bogiem. Jedna z interpretacji imienia Hiob mówi, że to nie tylko człowiek prześladowany, cierpiący, ale że można jego imię tłumaczyć jako wołanie: gdzie jest ojciec? Aja abu. Dlatego jeśli ktoś, tak jak Jezus na krzyżu, woła do Boga, nawet w jakimś rozdarciu i wielkim cierpieniu, to jednak z Nim rozmawia, odnosi się do Kogoś, w kim chce szukać oparcia, pomocy. Wobec tego nasze wołanie do Boga jest tu uprawnione. Musimy natomiast zrozumieć, że nie pomoże nam odnalezienie odpowiedzi na pytanie, dlaczego mnie to spotyka, bo to nie zmieni tej sytuacji. Zmienić ją może tylko wołanie do Boga, żeby mnie ratował, żebym nie był sam – wówczas Bóg jest razem ze mną w tym, co przeżywam. To bardzo ważne, żeby mieć takie doświadczenie Pana Boga, który mnie słyszy, który rzeczywiście jest obecny pośród mojego cierpienia.

Reklama

Czy cierpienie fizyczne, utrata samodzielności i zdanie się w chorobie na innych nie odziera nas z naszej godności? Choroba, która ogranicza naszą fizyczność, odbiera nam przecież w pewnym sensie wolność...

Absolutnie nie, godność nie jest zależna od stanu zdrowia. Jezus, kiedy był odarty z szat, nie był odarty ze swojej godności. To grzech odziera człowieka z godności, a nie brak sprawności czy odpowiedniego ilorazu inteligencji. Musimy zapytać, kim jest człowiek, żeby to zrozumieć; właściwa antropologia pomaga nam spojrzeć na to, co tak naprawdę jest fundamentem ludzkiej godności. Wolność nie wyraża się w tym, że mogę się swobodnie, niezależnie poruszać, robić to, na co mam ochotę. Wolność jest w tym, że mogę za kogoś ofiarować moje życie. Jezus był najbardziej wolny wtedy, kiedy przebaczył oprawcom. Człowiek natomiast jest najbardziej wolny i sięga po szczyt człowieczeństwa wtedy, kiedy robi rzeczy najtrudniejsze.

Skoro cierpienie jest nieuniknionym elementem ludzkiego życia, to dlaczego nie potrafimy się do niego przygotować? Myślę również o cierpieniu tych, którzy towarzyszą swoim chorym bliskim. Choroba członka rodziny, jego fizyczne cierpienie przynosi cierpienie także nam – choćby to powodujące ból duszy frustrujące uczucie bezsilności, wadzenie się z Bogiem...

Cierpimy, bo kochamy. Gdyby nie było bliskiej relacji między nami a chorym, to nie byłoby takiej frustracji, bylibyśmy obojętni, pielęgnowalibyśmy chorego mechanicznie. Jeśli jednak kochamy chorego, to jego cierpienie nas porusza, i nie chodzi o to, by to nasze cierpienie wyeliminować, bo okazałoby się, że w ten sposób eliminujemy część więzi z tą osobą. Jest taki niesamowity wiersz Zbigniewa Herberta Do Piotra Vujičića, który kończy się słowami: „Wytłumacz to innym/ miałem wspaniałe życie/ cierpiałem”. To nie jest pochwała masochizmu, to doświadczenie człowieka, który rozumie, że także w tym, co trudne, co bolesne, ujawnia się jego człowieczeństwo. Nie można obniżać lotów do jakiegoś drobnomieszczaństwa, do takiego stylu życia, który kojarzy się tylko ze zdrowiem, z pomyślnością, sukcesem, bo wtedy przeoczymy w życiu coś ważnego i staniemy się niewolnikami płytkiego bytowania.

Jan Paweł II, zwracając się do chorych w sanktuarium w Banneux w Belgii, powiedział: „Cierpienie samo w sobie jest złem”. Zmagający się z chorobą nowotworową i utratą głosu ks. Józef Tischner w odpowiedzi na pytanie, czy cierpienie uszlachetnia, napisał na kartce: „Nie uszlachetnia”. Z kolei w ostatnim opublikowanym tekście Miłość napisał wprost, że cierpienie zawsze niszczy, a tym, co dźwiga i wznosi ku górze, jest miłość. Co możemy zrobić, żeby nasze cierpienie było wartością?

Ważne jest to, żeby nie postrzegać chrześcijaństwa jako gloryfikowania cierpienia. Stąd tak wyraźne teksty ks. Tischnera i Jana Pawła II, żeby nie było w chrześcijaństwie takiego myślenia: im gorzej masz na ziemi, tym lepiej będziesz miał po śmierci, Pan Bóg wszystko ci wynagrodzi, więc wytrzymaj. Absolutnie nie. Mamy prowadzić do minimalizacji cierpienia. Ojciec Pio, który przyjął cierpienie przez stygmaty, był twórcą szpitala, który nosi nazwę Dom Ulgi w Cierpieniu. Jest to konkretne zadanie wyznaczone nam przez samego Chrystusa – który jest pierwszym miłosiernym Samarytaninem – żeby przynieść komuś ulgę w cierpieniu. Cyprian Kamil Norwid pięknie o tym powiedział: „Cała tajemnica postępu ludzkości zależy na tym, aby coraz więcej stanowczo, przez wcielanie dobra i rozjaśnianie prawd, broń największa, jedyna, ostateczna, to jest męczeństwo, uniepotrzebniało się na ziemi”. To nie jest szukanie cierpienia, tylko to, co zrobił Jezus – przyjmowanie w imię miłości tego, co konieczne, żeby uratować człowieka. Myślę, że dużo o znaczeniu cierpienia powiedział Viktor Frankl, austriacki psychiatra i psychoterapeuta, który potrzebę sensu ocenił jako najwyższą wartość w ludzkim życiu. To, co przeżywamy, co jest trudne, możemy potraktować jako dar, żeby nie było czymś bezsensownym. Wiele osób starszych ma takie poczucie: kiedyś to ja mogłem pomagać rodzinie, kiedyś byłem potrzebny, a dziś to już jak taka kula u nogi i to mnie trzeba pomagać... Tymczasem Jezus zrobił najwięcej na krzyżu, kiedy miał unieruchomione ręce i nogi, bo kochał nas oraz zbawiał przez ofiarę ze swojego życia, przez ofiarowanie siebie. Dlatego nasze cierpienie jest ceną za życie, za miłość. Kiedy ryzykujemy i chcemy tracić siebie dla innych, to nawet wtedy, kiedy wydaje się to takie słabe, jeśli mogę to za kogoś ofiarować, choćby tę codzienność, która jest naznaczona niemocą, to w perspektywie Bożej ekonomii może się to okazać o wiele większym darem niż charytatywne szaleństwo nastawione na wielką aktywność. To nie są jakieś transakcje, to nie jest handel wymienny, ale pokorne ofiarowanie swojej codzienności, swoich cierpień, swojego życia, aby komuś uratować wieczność. To nie może być dyktowane niczym innym tylko miłością. Wtedy to nie cierpienie jest na pierwszym planie, a dobro drugiej osoby, o którą zabiegam, o którą walczę.

Chory na glejaka mózgu ks. Jan Kaczkowski w jednej ze swoich wypowiedzi szczerze przyznał: „(...) naprawdę wszystko można schrzanić, także chorowanie”. Jak zatem nie schrzanić czasu swojej choroby, czasu cierpienia?

To jest pytanie o to, jak nie schrzanić swojego życia, bo choroba jest takim momentem, który przychodzi na jego pewnym etapie. Jak dobrze i mądrze żyć, by nie ustawiać się tylko w defensywie, w lęku, żeby Pan Bóg nie był potrzebny tylko w nieszczęściu i jak piorunochron odganiał od nas cierpienia i zapewniał nam pomyślność. Chodzi o taką odwagę życia, gdzie mam tak wiele miłości, że ryzykuję zdrowie i siły, pieniądze, czas, i nie myślę o tym, iż cierpię, tak jak matka nie myśli o tym, kiedy zajmuje się dzieckiem, albo gdy dziecko zajmuje się chorą, starszą matką. Po ludzku to jest cierpienie, zmęczenie, ale na szczęście jest miłość, która pomaga nam podejmować te wyzwania codzienności. A zatem to pytanie jest pytaniem o to, jak być człowiekiem, jak żyć. Cierpienie natomiast, paradoksalnie, niejednokrotnie otwiera nam oczy, pozwala spojrzeć szerzej, bo człowiek w codziennym pędzie często nie potrafi się zatrzymać. Clive Staples Lewis powiedział, że cierpienie jest megafonem Pana Boga, przez który chce On nam jeszcze wyraźniej coś ważnego powiedzieć – megafonem, „który służy do obudzenia głuchego świata”. Nie po to, żeby człowiek cierpiał, ale żeby odkrył to, co dla niego życiodajne.

Ks. Jacek Marciniec doktor filozofii, kapelan Katolickiego Ruchu Dobroczynnego „Betel”, wykładowca w WMSD w Częstochowie

2023-02-07 13:52

Ocena: +5 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Wojtyła i Kępiński o cierpieniu

Niedziela Ogólnopolska 16/2012, str. 20-21

[ TEMATY ]

Jan Paweł II

cierpienie

Antoni Kępiński

ARCHIWUM AUTORA

Abp. Karol Wojtyła nad grobem przyjaciela Antoniego Kępińskiego, czerwiec 1972

Abp. Karol Wojtyła nad grobem przyjaciela Antoniego Kępińskiego, czerwiec 1972

Warto spojrzeć na problem cierpienia z perspektywy zdawałoby się odległych od siebie dyscyplin, jakie uprawiali Karol Wojtyła i Antoni Kępiński

Karol Wojtyła - kapłan, teolog, filozof, poeta, mistyk, papież. Antoni Kępiński - lekarz psychiatra, profesor, szef Katedry Psychiatrii w krakowskiej Akademii Medycznej, humanista, twórca psychiatrii aksjologicznej, samarytanin naszych czasów. Biografie obu przypadły na okres dwudziestowiecznej apokalipsy - drugiej wojny światowej, z niemieckimi obozami koncentracyjnymi i sowieckimi gułagami. Karol Wojtyła po maturze podjął studia na Uniwersytecie Jagiellońskim. W czasie okupacji pracował fizycznie w kamieniołomie, był świadkiem tragedii wielu polskich i żydowskich rodzin, sam cudem uniknął obozu i śmierci. Antoniemu Kępińskiemu wojna przerwała studia medyczne po III roku. Ochotniczo wstąpił do wojska. Dostał się do niewoli, tułał się po obozach jenieckich, aby w końcu trafić do obozu koncentracyjnego w Miranda de Ebro w Hiszpanii. Po uwolnieniu ukończył studia medyczne na Polskim Wydziale Uniwersytetu w Edynburgu. Po wojnie wrócił do Krakowa i podjął pracę w Klinice Neurologiczno-Psychiatrycznej UJ. Warto wspomnieć, że Wojtyła i Kępiński poznali się w latach licealnych, jako prezesi Sodalicji Mariańskiej: Wojtyła w Liceum Wadowickim, Kępiński w Liceum Nowodworskiego w Krakowie. Przypomniał ten epizod abp Wojtyła podczas sympozjum, jakie w kilka lat po śmierci Kępińskiego zorganizował w Pałacu Biskupim w Krakowie. Młodzieńcza przyjaźń przetrwała do śmierci Kępińskiego w 1972 r. Bp Wojtyła był celebransem na jego pogrzebie na cmentarzu Salwatorskim. Fenomen ludzkiego cierpienia był jednym z głównych wątków zarówno w refleksji Karola Wojtyły, jak i Antoniego Kępińskiego. Karol Wojtyła pozostawił nam swoistą katechezę cierpienia z perspektywy teologicznej i filozoficznej, a Kępiński w oparciu o kliniczne doświadczenie zbudował podstawy pod psychiatrię humanistyczną i aksjologiczną. Z perspektywy 40 lat od śmierci Kępińskiego i 7 lat od śmierci Jana Pawła II widać wyraźnie, że te różne perspektywy łączy wspólny nurt: poszukiwanie sensu i nadanie sensu ludzkiemu cierpieniu. Z rozważań Karola Wojtyły wynika, że ból i cierpienie nie są daremne, ich wymiar wykracza poza osobiste doświadczenie człowieka, a sens staje się zrozumiały niekiedy dopiero w perspektywie transcendentnej. Słowo „cierpienie” posiada szerszy zasięg i dotyczy nie tylko fenomenu choroby, fizycznej czy psychicznej. Można bowiem cierpieć zarówno w chorobie, jak i w zdrowiu. Źródłem cierpienia mogą być ogólniejsze przyczyny, jak głód, pragnienie, klęski żywiołowe, pozbawienie wolności, oraz czynniki subiektywne, jak lęk, zagrożenie, nieszczęśliwa miłość, zdrada, poniżenie godności, doświadczanie zła itp. Pojęcie bólu odnosimy najczęściej do bólu cielesnego, a pojęcie cierpienia moralnego do bólu duszy. Pierwszym zajmuje się lekarz, natomiast drugi jest bliższy kompetencjom kapłana. Jan Paweł II zwrócił uwagę, że cierpienie ma również wymiar społeczny, a nawet ogólnoludzki. Cierpienie może ogarniać całe narody lub grupy etniczne, np. podczas wojen, powstań, zaborów czy naruszania praw człowieka. Wyznawcy różnych religii cierpią za swoją wiarę, w jej obronie są gotowi oddać życie. Heroiczne postawy męczenników za wiarę stały się podstawą wyniesienia ich na ołtarze. Użycie przez Jana Pawła II słów Chrystusa: „Nie lękajcie się!” zapoczątkowało swoistą psychoterapię uniwersalną, jaką roztoczył Papież nad zalęknionym i poniżonym człowiekiem w różnych częściach świata. Nie bez powodu mówi się, że wybór Karola Wojtyły na papieża był znakiem czasu. XX wiek był bezprzykładny w wyrafinowaniu i masowości zadawania cierpienia - niezawinionego! Poczucie sprawiedliwości przybrało paradoksalny kształt w doznaniach byłych więźniów obozów koncentracyjnych. Niektórzy z nich czują się winni, że przeżyli, podczas gdy inni, może lepsi od nich - zginęli. To, że żyją, odczuwają paradoksalnie jako akt niesprawiedliwości - to tamci powinni przeżyć, bo bardziej na to zasłużyli. W poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie o sens cierpienia warto przekształcić pytanie: dlaczego cierpię? w pytanie: dla kogo lub w jakiej intencji cierpię? W kontakcie z chorym, zwłaszcza w stanie terminalnym, pozwala to przejść z płaszczyzny przyczynowej na płaszczyznę intencjonalności, a to pomaga w odnalezieniu sensu w każdym cierpieniu. W tym zapewne kryje się jeden z paradoksów cierpienia, polegający na tym, że osoby bardzo cierpiące mogą się czuć szczęśliwe. Choroba i cierpienie nie zawsze wiążą się z przeżywaniem nieszczęścia. Mówi się, że wielkie dzieła rodzą się w cierpieniu. Wiele mogą o tym powiedzieć twórcy, artyści, wiele przykładów dają żołnierze oddający życie w obronie wyższych wartości, a także męczennicy czy święci. Przykładem może być postać Adama Chmielowskiego - św. Brata Alberta. Doświadczał cierpienia we wszystkich wymiarach: fizycznym, psychicznym i duchowym. Przebyta melancholia z urojeniami depresyjnymi była zapewne kulminacją i wymiarem psychicznym bólu jego duszy czy bólu egzystencjalnego („dolor existentiae”). W tym skrajnym wymiarze cierpienia dokonywała się filozoficzna transformacja osobowości Adama Chmielowskiego. W jej zrozumieniu pomocna jest jedna z koncepcji Antoniego Kępińskiego, w której traktuje on pewne zaburzenia psychiczne jako skutek zakłócenia porządku wartościującego (aksjologicznego), a więc przede wszystkim porządku moralnego. Kępiński w „Melancholii” pisze: „Ludzie dotknięci tymi zaburzeniami znoszą piekło życia za przekroczenie tkwiącego w przyrodzie prawa moralnego. Wydaje się, że człowiek nie może się wyzwolić z ludzkiego porządku moralnego; jest skazany na własne sumienie. Ono jest często przyczyną nerwicowego obniżenia nastroju czy nastawienia hipochondrycznego; poczucie choroby staje się wówczas swoistą karą”. Życie i postawa Brata Alberta po przebyciu melancholii zaświadcza o twórczym charakterze cierpienia. Nie sposób oderwać się od myśli, że Jan Paweł II w liście apostolskim „Salvifici doloris” stał blisko Brata Alberta. Jak niewielu poznał tajemnice jego duchowości i poświęcił mu sztukę teatralną. To właśnie do tej postaci możemy odnieść stwierdzenie, że człowiek w cierpieniu i poprzez cierpienie „znajduje jakby nową miarę całego swojego życia i powołania. Odkrycie to jest szczególnym potwierdzeniem wielkości duchowej, która w człowieku całkiem niewspółmiernie przerasta ciało” („Salvifici doloris”, s. 47) Bezpośrednio po kanonizacji Brata Alberta Ojciec Święty powiedział do nas, że choroba psychiczna nie musi być przeszkodą do świętości, lecz może być też drogą do świętości. Myśl ta zakiełkowała w praktyce psychiatrycznej nie tylko w środowisku krakowskim. Kiedy w psychoterapii cierpiących z powodu melancholii brakowało argumentów racjonalnych, sięgano nieraz do owej papieskiej refleksji: „Choroba psychiczna może być drogą do świętości”. Jan Paweł II podzielił się wówczas przejmującym wspomnieniem, że kiedy jako młody ksiądz pisał sztukę „Brat naszego Boga”, nie wyobrażał sobie, że kilkadziesiąt lat później będzie wynosił na ołtarze bohatera swej sztuki. Jakże bliska jest ta refleksja temu, co powiedział później w Krakowie-Łagiewnikach, poświęcając sanktuarium Bożego Miłosierdzia. Nawiązał do swej pracy w pobliskim kamieniołomie na Zakrzówku. Wówczas także nie mógł sobie wyobrazić, że po latach ten sam robotnik w drewniakach będzie poświęcał to sanktuarium i mówił o potrzebie wyobraźni Bożego Miłosierdzia. Zgodnie ze współczesną wiedzą psychologiczną Jan Paweł II wskazywał chorym trzy etapy przeżywania cierpienia: uświadomienie cierpienia, jego twórczą akceptację i etap ofiary, etap dedykacji. W tym duchu przeżywał własne cierpienie po zamachu na swoje życie: „doświadczyłem wielkiej łaski, cierpieniem i zagrożeniem własnego życia i zdrowia mogłem dać świadectwo...”. Nie bez powodu Jan Paweł II sięgał do myśli swego licealnego kolegi w przygotowywaniu homilii i listów apostolskich do chorych na całym świecie oraz w redagowaniu katechezy o ludzkim cierpieniu. Lekarz koncentruje się na ogół na pierwszych dwóch etapach: diagnozy i adaptacji do cierpienia w poszukiwaniu skutecznego leczenia. Kępiński rozszerzył tradycyjne zasady deontologiczne lekarza o istotną powinność, jaką jest zwiększanie poczucia wartości samego chorego, także jego godności, co w odniesieniu do chorych psychicznie ma szczególne znaczenie, gdyż często na tym zasadza się źródło cierpienia psychicznego. Wyrazem tego może być jedna z sentencji Kępińskiego, którą zawarł w zdaniu: „Pacjent zawsze ma rację”. Z przykazania miłości wywodzi się nakaz afirmacji wartości osoby i afirmacji życia: w zdrowiu i w chorobie. Według Kępińskiego, tylko związek lekarza i chorego oparty na miłości ma walor terapeutyczny. Głosząc apoteozę miłości, Kępiński nie dopuszczał żadnej formy władzy nad drugim człowiekiem. Uważał to bowiem za sprzeczne z naturalnym porządkiem moralnym i istotą człowieczeństwa. Wyraził to może najdobitniej w eseju oświęcimskim, zatytułowanym „Refleksje oświęcimskie. Psychopatologia władzy”. Z doświadczenia obozowego zrodziły się Kępińskiego rozważania nad patologią wojny, obozów koncentracyjnych i gułagów XX wieku, uznanych za współczesną apokalipsę. Osiowym stwierdzeniem psychiatrii aksjologicznej jest przekonanie, że człowiek nie może się wyzwolić z ludzkiego porządku moralnego; jest skazany na własne sumienie. Człowiek jest w sposób nieuchronny istotą moralną. Jego zdaniem, warstwa konstytucyjna, a więc wrodzona, obejmuje naturalny porządek moralny, niezależny od kręgu kulturowego czy uwarunkowań społecznych. Dlatego tak ważną rolę w życiu człowieka odgrywa wiara: chroni przed chaosem aksjologiczno-moralnym, porządkuje życie wewnętrzne, nadaje życiu sens, wreszcie - jak widzimy to w praktyce lekarskiej - mobilizuje fizycznie i psychicznie. W życiu Wojtyły i Kępińskiego ukazał się nurt cierpienia w skrajnym wymiarze. W życiu Ojca Świętego kulminacyjnym momentem był zapewne zamach na jego życie, a w życiu Kępińskiego - pobyt w obozie koncentracyjnym. Kępiński umarł z Biblią w ręku, o której mówił nieraz, iż jest najlepszym podręcznikiem psychiatrii. Nie bez powodu w biografii Kępińskiego użyto określenia „homo religiosus”. Ci, którzy go dobrze znali - napisał jeden z uczniów - pamiętają, że był przepojony pierwiastkiem religijności, czyli posiadał coś w rodzaju immanentnej potrzeby wiary.
CZYTAJ DALEJ

Zainaugurowaliśmy Rok Święty 2025. Jak uzyskać odpust zupełny?

2025-01-02 21:10

[ TEMATY ]

odpusty

rok jubileuszowy

Rok Święty 2025

Karol Porwich/Niedziela

29 grudnia zainaugurowane zostały diecezjalne obchody Roku Świętego 2025. W archidiecezjach w Polsce wyznaczono Kościoły Jubileuszowe, w których aż do 28 grudnia 2025 r. można uzyskać łaskę odpustu zupełnego. W jaki sposób? Podpowiadamy.

Odpust, według Kodeksu prawa kanonicznego (kan. 992), „to darowanie przed Bogiem kary doczesnej za grzechy, odpuszczone już co do winy. Otrzymuje je wierny, odpowiednio przygotowany i po wypełnieniu określonych warunków, przez działanie Kościoła, który jako sługa odkupienia autorytatywnie rozporządza i dysponuje skarbcem zadośćuczynień Chrystusa i świętych”. Co to oznacza w praktyce? – Każdy grzech pociąga za sobą dwie rzeczy: winę oraz karę. Wina zostaje zgładzona raz z celebracją sakramentu pokuty i pojednania. Kiedy przystępujemy do spowiedzi, otrzymujemy rozgrzeszenie, to dokonuje się przebaczenie naszych grzechów i zgładzenie winy. Natomiast pozostaje jeszcze ta kara doczesna. Odpusty dotyczą właśnie jej – tłumaczy ks. Krzysztof Porosło w podcaście „Pielgrzymi nadziei. Podcast na Rok Święty”.
CZYTAJ DALEJ

„Kłaniajcie się królowie”: Orszak Trzech Króli.

2025-01-03 20:49

[ TEMATY ]

Jasna Góra

Orszak Trzech Króli

Witold Iwańczak/Niedziela

Jasna Góra. Bazylika

Jasna Góra. Bazylika

Kłaniajcie się królowie!” pod tym hasłem w uroczystość Objawienia Pańskiego, w poniedziałek 6 stycznia ulicami Częstochowy przejdzie Orszak Trzech Króli. Rozpocznie go Msza św. o godz. 14.00 w Archikatedrze Św. Rodziny, a zakończy złożenie pokłonu Nowonarodzonemu Jezusowi na Jasnej Górze.

To już zwyczaj, że wierni przechodzą ulicami polskich miast, aby zjednoczyć się, dziękować, że Pan przyszedł na świat i by publicznie wyznać wiarę. - Idziemy do Jezusa, który narodził się w betlejemskim żłóbku, by oddać Mu hołd. Podążamy z królami, aniołami, ludźmi, którzy po prostu chcą przyjść i dać świadectwo wiary - podkreśliła Kamila Suchańska, prezes Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży arch. częstochowskiej organizatorka wydarzenia.
CZYTAJ DALEJ
Przejdź teraz
REKLAMA: Artykuł wyświetli się za 15 sekund

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję