Reklama
Przez kilkanaście lat ks. Adam Bożek posługiwał we wspólnocie katolickiej w Piotrowcach na ukraińskiej Bukowinie. Po powrocie do Polski utrzymywał z nimi stały kontakt, a gdy wybuchła wojna z Rosją, zaangażował się w organizację pomocy humanitarnej. Do swojego projektu przekonał nie tylko mieszkańców Rajczy, Buczkowic, Mazańcowic, Zarzecza, gminy Jasienica, ale i dawnych donatorów ze Śląska i spod Częstochowy, którzy kiedyś pomagali mu m.in. w budowie dwóch kościołów na Bukowinie. Dzięki ich ofiarności z Rajczy 6 marca ruszyły na Ukrainę dwa busy z prawie trzema tonami darów. Pierwotny plan zakładał ich rozładunek na granicy rumuńsko-ukraińskiej, ale ze względu na problemy transportowe Ukraińców, jeden i drugi bus dojechał do samych Piotrowic. Zanim tam dotarł minął Słowację, Węgry i Rumunię. – Ludzie, jakich widziałem na Bukowinie, są przygaśnięci i psychicznie rozbici. Dla nich nasz transport był jak powiew nadziei. „Polacy nie zapomnieliście o nas. Dziękujemy. Jesteście z nami”. Takie słowa słyszałem w trzech językach: po polsku, rumuńsku i ukraińsku – wyjawia kapłan. Z jego obserwacji wynika, że miejscowi uważają, że Bukowina z racji braku przemysłu nie znajdzie się na celowniku wojsk Putina. „No bo co tutaj jest? Lasy i wzgórza” – mówią. I choć Rosjanie prawdopodobnie nie wejdą do ich miejscowości, to i tak już teraz zadają im bolesne straty finansowe. – Na Bukowinie na stały etat może liczyć nauczyciel i pracownik lasów państwowych. Reszta nie ma stałej pracy. Jeździ więc na budowy do Rosji, gdzie pracuje od wczesnej wiosny do późnej jesieni. Teraz tego nie będzie – wyjaśnia ks. A. Bożek. Pomoc materialna jest dla mieszkańców Piotrowców i pobliskich miejscowości niezbędna. Tym niemniej, że Bukowina staje się miejscem przyciągającym Ukraińców uciekających przed frontem. – Ci ludzie sami zbierają żywność, ubrania dla współbraci poszkodowanych wojną. Troszczą się też o tych, którzy do nich przyjechali – podkreśla kapłan.
Rumuńska gościnność
Po rumuńskiej stronie kuchnie polowe wydają ciepły posiłek, a z termosów leje się herbata. Czekają również środki lokomocji oraz miejsca noclegowe. W gronie osób zaangażowanych w pomoc uciekinierom są posiadający polskie korzenie poseł Ghervazen Longher i ks. Stanisław Kucharek z Nowego Solonca. – Pod dachem u tego kapłana schronienie znaleźli uchodźcy. Nas również przyjął na noc, a później wyprowiantował na drogę. Tam płynie wielka rzeka miłosierdzia – podkreśla ks. Adam. Żeby z Ukrainy dostać się do Rumunii, trzeba czekać nieraz trzy doby. Żeby przekroczyć granicę rumuńsko-węgierską – kilka godzin. Przy wyjeździe ze swego kraju Rumunii wystarali się o budowę przy granicy małego placu zabaw. Szybko wypełnił go dziecięcy gwar, w którym język ukraiński mieszał się z rosyjskim. Maluchy z zachodniej części części kraju szybko dogadywały się z tymi ze wschodniej. Nie tak jak politycy.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Przeskok na tira
Reklama
Dla ks. A. Bożka powrót do Polski nie oznaczał powrotu do Rajczy. Prosto z busa około 1. w nocy przesiadł się na tira załadowanego przez bielsko-żywiecką Caritas. Tym sposobem spod Krakowa znów wyruszył na Ukrainę. Granicę państwową ciężarówka, którą pilotował, minęła bardzo szybko. Miejscem docelowym był Halicz, gdzie duszpasterzuje bielszczanin ks. Jacek Waligóra. – Drogowskazy są pozasłaniane, więc trzeba wiedzieć jak jechać. Na szczęście Halicz znajduje się na trasie, którą często pokonywałem w drodze ze Lwowa na Bukowinę. Nie musiałem więc być od żadnych znaków zależny – mówił ks. A. Bożek. W Haliczu tir z Podbeskidzia pojawił się około godz. 8. Ks. Jacek Waligóra zadbał o to, aby dary trafiły nie tylko do jego parafian, ale i do pozostałych mieszkańców Halicza oraz uchodźców. Ci ostatni, czekali już w kolejce, zanim rozładunek się zakończył. Beneficjentami pomocy zostały również okoliczne parafie. – Polacy! Niech Was Pan Bóg błogosławi – trzy razy usłyszałem to zdanie z usta staruszki, która widziała, jak wjeżdżamy do centrum Halicza. Takie słowa długo zapadają w pamięć – dodaje ks. A. Bożek.
Codzienność w Haliczu
„Gazu niet” – wieszczą kartki na dystrybutorach. Tekstylne sklepy są zamknięte na cztery spusty. To naturalne, bo w czasach wojennej zawieruchy nikt nie myśli o kupowaniu nowej kurtki czy bluzki. Pieniądze wydaje się na żywność i to tę niedrogą. – W spożywczym widziałem, że drogiej kiełbasy nikt nie kupuje. Jak mówił ks. Jacek, zdarzają się takie dni, że półki w sklepach świecą pustkami. To efekt problemów z zaopatrzeniem. Jednak towar, choć z opóźnieniem, trafia w końcu do sklepów. W części zakładów wznowiono produkcję, żeby nie dojechać gospodarki. O wojnie przypominają samoloty, które przelatują nad głowami, godzina policyjna, która trwa od 22 do 6 rano oraz obowiązkowe zaciemnienie mieszkań. To wszystko sprawia, że w mieście wyczuwa się atmosferę przygnębienia – mówi ks. A. Bożek. Jednocześnie kapłan dodaje, że niepewność losu i lęk o przyszłość coraz mocniej zwracają ludzi w stronę Boga. Ożywienia religijności w swojej parafii doświadczył ks. Jacek Waligóra, doświadczyli też duchowni grekokatoliccy. – Dla miejscowych decyzja o pozostaniu wraz z nimi kapłana z Polski jest czymś bezprecedensowym. W końcu miał gdzie wyjechać, mógł nie narażać się, a został. Ludzie to doceniają i cieszą się, że mają kapłana przy sobie – przekonuje ks. A. Bożek.
Początek większego projektu
Wyjazd humanitarny do Bukowiny był testem sprawdzającym możliwość uruchomienia stałej formy pomocy dla tamtejszych mieszkańców. Z kolei dotarcie do Halicza było sposobem na wspomożenie ośrodków znajdujących na uboczu od lwowskiej aglomeracji. – Pomoc dla Piotrowców pewnie rozwiążemy nieco inaczej, niż to było teraz. Przekroczenie granicy zajmuje wiele czasu. Docelowo będziemy więc chcieli przeładowywać dary na ukraińskie busy i za ich pomocą dostarczać je na Bukowinę. Kierowcom zapłaci się za paliwo i przez to wesprze finansowo – snuje plany ks. A. Bożek. Jak też dodaje, pomoc dla ks. Jacka Waligóry również będzie kontynuowana. – Z racji reglamentacji benzyny ruch na ukraińskich ulicach jest znikomy. Kiedy więc miejscowi widzą busa lub tira na polskich rejestracjach z kartką z napisem: „Dopomoha” (Pomoc) i z logiem Caritasu, zatrzymują się i pozdrawiają. Czyniąc to, często zdejmują czapki z głów – puentuje ks. A. Bożek.