Historia, modlitwa, spotkania. Z ludźmi, także tymi świętymi, z czasem, który nam tak drogi, z tymi wielkimi i zwykłymi, z serdecznością mieszkańców i chłodem wielkiej polityki, wreszcie z wiarą, która dla nas taka zwyczajna i pewna, a której wielu musiało bronić. Zakończona w nocy z piątku na sobotę (13-14 września) pielgrzymka do Lwowa i na południowe Kresy to niezwykła, pełna wzruszeń, odkryć i zaskoczeń wyprawa na Ukrainę. Przygotowana przez proboszcza parafii pw. Najświętszego Zbawiciela w Łodzi – spontanicznie, bez przewodników czy turystycznych biur. I poprowadzona przez ks. Mikołaja Leskiva z Czerwonogradu, z jego świadectwem wiary, wrażliwością, opowieściami o ludziach. Była czasem, który pewnie każdemu pozostanie na długo w sercu i pamięci.
Bł. Jakub, lwowska katedra i Halicz
Reklama
Od kilku miesięcy w łódzkiej parafii znajdują się relikwie bł. Jakuba Strzemię. Świętego, biskupa halicko-lwowskiego, który żyjąc w XIII wieku, łączył i jednał ludzi różnych wyznań i poglądów. Wyprawa na Ukrainę miała być właśnie podróżą jego śladem. I była. Bo on zadziałał niczym magnes. Choć poprowadziła też szlakiem Trylogii i historii Polski, obrazu Matki Bożej z Jasnej Góry, wielkich Polaków i tych, którzy strzegli i strzegą wiary na Kresach. Jednym, z piękniejszych wydarzeń, w jakich wzięli udział pielgrzymi, była doroczna procesja ulicami Lwowa z relikwiami patrona diecezji lwowskiej – wspomnianego już Jakuba Strzemię. Z kościoła Ojców Franciszkanów pw. św. Antoniego do archikatedry, w której śluby składał król Jan Kazimierz, szła rzesza ludzi, przede wszystkim młodych, kapłani i osoby życia konsekrowanego, biskupi z abp. Mieczysławem Mokrzyckim. Wzorowana na tej krakowskiej – gdy ze Skałki na Wawel niesione są relikwie św. Stanisława. Wzruszające było to, że choć katolicy na Ukrainie stanowią mniejszość, to napotykające procesję osoby przystawały, odmawiały wspólnie Różaniec, kreśliły znak krzyża. Także sprzedawcy mijanych sklepików – wychodzili na zewnątrz, niektórzy ocierali łzy. Taki lwowski ekumenizm. I piękne świadectwo wiary. Potem Msza św. – tam, gdzie Matce Bożej kłaniali się królowie, gdzie posługiwało tylu świętych – choćby bp Józef Bilczewski, gdzie tylu wielkich, znanych i nieznanych modliło się i powierzało swoje troski.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Ale to niejedyny ślad bł. Jakuba, którego dotknęliśmy. Był też Halicz, który za kilka dni ogłoszony zostanie sanktuarium, i odkryte kilka lat temu szaty, w których pochowany był święty. Ornat i inne atrybuty biskupstwa po przeprowadzanej w Polsce konserwacji to spotkanie z tym wielkim, ale zapomnianym w Polsce franciszkaninem. Pasterzem drugiej – po gnieźnieńskiej – diecezji w historii naszej Ojczyzny.
Święci i bohaterowie
Wędrówka po Ukrainie to przede wszystkim Lwów – najbardziej polskie ze wszystkich miast. Z historią, architekturą, sztuką, kościołami, kamieniczkami i budynkami. Z niebędącym w rękach katolików klasztorem bernardynów, w którym pracował św. Jan z Dukli – patron miasta, dawnym kościołem jezuitów, użytkowanym obecnie przez grekokatolików czy zaprojektowaną przez polskiego architekta wspaniałą lwowską operą. To też Cmentarz Łyczakowski, na którym znajdują się groby Marii Konopnickiej czy Stefana Banacha. I przylegający bezpośrednio do niego Cmentarz Orląt Lwowskich – tak bardzo polski, tak bardzo pokazujący bohaterstwo i patriotyzm młodych ludzi. Z lwami – symbolem tego miejsca – zamkniętymi w zbitych z płyt pilśniowych klatkach...
Ich „wierzę”
Ale pielgrzymka to też Bełz – niegdyś miasteczko, w którym na nieistniejącym dziś zamku przechowywany był obraz Czarnej Madonny, zanim trafił na Jasną Górę. To leżący nieopodal Czerwonogród, miasto kopalń, w którym od tego roku w nowo budowanym kościele znajduje się przywieziona z Częstochowy kopia obrazu Matki Bożej. To Krzemieniec Juliusza Słowackiego, Zbaraż z zamkiem i zdewastowanym kościołem Franciszkanów, w którym ochrzczony był abp Ignacy Tokarczuk. To wreszcie Buczacz, Kamieniec Podolski, Chocim. Stanisławów i Żółkiew, gdzie w krypcie kolegiaty pochowany jest hetman Stanisław Żółkiewski. To wędrówka śladami Potockich, króla Jana III Sobieskiego, Zbigniewa Herberta. To wzruszenia i zaskoczenia. To serdeczność napotkanych ludzi. To heroizm posługujących tu księży, także tych, którzy przyjechali na Ukrainę, na misje. I opowieści o tym, jak ci, którzy po „korekcie granic” nie wyjechali do Polski, ustrzegli tu wiary. Mimo że komuniści chcieli ją wyrugować z serc i sumień. W każdej z odwiedzonych parafii o jej historii opowiadał nam proboszcz miejsca. Liczące niewiele osób wspólnoty to ludzie nie z przypadku. Ich „wierzę w Boga” wymagało często ukrywania się, potajemnej domowej katechezy, przebytych kilometrów, by uczestniczyć we Mszy św. Niektórzy z narażeniem ukrywali kościelne obrazy, elementy potrzebne do liturgii. Jak mówiło wielu pielgrzymów – po spotkaniach z tymi ludźmi, po nawiedzeniu kościołów, które po dewastacji są remontowane – wiemy już, co znaczy zbiórka na Kościół na Wschodzie. I my, którzy to wszystko mamy na wyciągniecie ręki, mamy obowiązek pomóc.
Nasze „dziękuję”
A spotkani księża zapytani o wiarę ludzi często wskazywali, że dzięki nim – zwykłym, prostym, ale przez swoją postawę, niezwykłym, przeżywają tu na Ukrainie rekolekcje. Każdego dnia. Także ta pielgrzymka dla nas, Polaków, to były rekolekcje. Takie, które niejeden raz kazały otrzeć z oczu łzę. Dlatego wielkie podziękowania dla ks. Grzegorza Klimkiewicza – za przygotowanie wyjazdu i bycie z tymi, którzy wybrali się na tę kresową wędrówkę. I dla ks. Mikołaja Leskiva – za jego niezwykły dar bycia przewodnikiem. Nieprzekazującym suchej wiedzy o miejscach i ludziach, ale takim, który swoimi opowieściami uruchomił naszą wyobraźnię, wrażliwość i pokazał to, czego na żadnym wyjeździe byśmy nie doświadczyli. Ludzi, miejsca, emocje. I piękno Ukrainy.