Któż by nie chciał być bogatym i zdrowym, zamiast biednym i chorym? Takich ludzi chyba w ogóle nie ma, a jeśli nawet są, to są to wyjątki potwierdzające regułę. Toteż rządzący państwami muszą się z tą ludzką potrzebą liczyć, nawet gdy są władcami absolutnymi, a cóż dopiero kiedy ich władza opiera się na „lotnym piasku masowych nastrojów” – jak to ma miejsce w demokracji. Władcą absolutnym był np. król pruski Fryderyk Wielki, ale i on przestrzegał następcę tronu – „pana neveu”, by zawsze liczył się z potrzebami junkrów, którzy w przeciwnym razie mogliby odmówić mu rekruta. Toteż nie dziwi nas wcale, że już w republice rzymskiej tacy bracia Gracchowie próbowali wkupić się w łaski plebsu, parcelując grunty publiczne. Skończyło się to dla nich tragicznie, zgodnie z przestrogą, że „ręce za lud walczące lud sam poobcina”. Senatorowie, których interesy pozostawały w kolizji z ambicjami Gracchów, przy pomocy trybuna Marka Liwiusza Druzusa przelicytowali go w demagogii; gdy np. Gajusz Gracchus proponował nadziały obciążone jednak nieznacznymi podatkami, to Druzus obiecywał je za darmo – itd. Lud, oczywiście, poszedł za Druzusem i w rezultacie zwłoki Gajusza Graccha zostały wrzucone do Tybru.
Reklama
Ale pewne reformy, np. „lex frumentaria”, przetrwały nawet republikę. Chodziło o to, by najubożsi mieszkańcy Rzymu mogli kupować z zasobów państwowych 5 modiów (prawie 44 litry) zboża za połowę ceny rynkowej. Apetyt wzrasta w miarę jedzenia, toteż już w okresie pryncypatu lud domagał się „panem et circenses” (chleba i igrzysk) za darmo, a co ciekawsze – jedno i drugie dostawał. W ten sposób cesarze kupowali sobie spokój społeczny, bo taki jeden z drugim plebejusz, najedzony darmowym „chlebem” i pochłonięty „igrzyskami”, nie miał chęci zajmować się sprawami poważnymi, np. czym się ta sielanka skończy. Dopóki Rzym podbijał coraz to nowe ziemie i nakładał daniny na podbitą ludność, wszystko było w porządku. Kiedy jednak z powodu rozleniwienia obywateli rzymskich, wskutek czego w legionach służyli w większości Germanie, oraz reformy wojskowej Septymiusza Sewera, który pozwolił legionistom na konkubinaty i małżeństwa, armia rzymska stopniowo utraciła dawną mobilność, a państwo z coraz większym trudem mogło już tylko bronić stanu posiadania – nastąpił bolesny powrót do rzeczywistości, w coraz większym stopniu kształtowanej przez barbarzyńskich najeźdźców. Wreszcie Cesarstwo Zachodnie w 476 r. upadło i nastały trzy „wieki ciemne”, rozproszone dopiero przez „renesans karoliński” na przełomie VII i VIII wieku. Ta historia powinna być przestrogą dla współczesnej Europy, ale – jak zauważył XVII-wieczny francuski aforysta Franciszek ks. de La Rochefoucauld – „tylko dlatego Pan Bóg nie zesłał na ziemię drugiego potopu, że przekonał się o bezskuteczności pierwszego”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
W związku z obyczajem kupowania przez władzę publiczną spokoju społecznego za rozmaite frumentaria warto zauważyć koszty tego procederu. Na jeden z nich zwraca uwagę nasz pozbawiony złudzeń bp Ignacy Krasicki, pisząc we „Wstępie do bajek”: „...Był minister rzetelny, o sobie nie myślał”. Zresztą ksiądz biskup tylko w eleganckiej formie powtarza tu myśl wyrażoną w Starym Testamencie, gdzie m.in. czytamy: „Nie zawiążesz gęby wołowi młócącemu” (Pwt 25,4). Cóż dopiero w sytuacji, gdy taki jeden z drugim wół ma do dyspozycji aparat przemocy i zasoby całego państwa! Już on tam niewątpliwie potrafi i własną gębę umoczyć w melasie, i stworzyć żerowisko dla swoich pretorianów, którzy w przeciwnym razie przestaną mu służyć. Oczywiście, nie na koszt własny – co to, to nie, zresztą osobiste zasoby z pewnością okazałyby się niewystarczające. Dlatego do stworzenia żerowiska dla rosnącej nieustannie armii dobroczyńców ludzkości, a przynajmniej dobroczyńców narodu, konieczne jest sięgnięcie po zasoby całego państwa. „Państwa” – czyli po zasoby obywateli, bo tylko oni, a nie „państwo”, wytwarzają bogactwo. Odbywa się to na trzy sposoby. Sposób pierwszy – podnoszenie podatków i „danin”. Jest on skuteczny, ale tylko do pewnego stopnia, bo miłosierna Opatrzność wmontowała naturalny hamulec przeciwko nadmiernemu wyzyskowi fiskalnemu w postaci tzw. efektu Laffera. Chodzi o to, że przy podniesieniu podatków ponad pewien poziom wpływy z tego tytułu gwałtownie maleją. Jeśli zatem rząd nadal musi kupować sobie spokój społeczny i żywić rosnącą armię dobroczyńców ludzkości w postaci biurokracji, to musi zacząć wyprzedawać składniki majątku narodowego. To jednak jest sposób doraźny, bo raz sprzedanych składników majątku drugi raz sprzedać już nie można. Trzeba zatem skorzystać ze sposobu trzeciego, tzn. z zaciągania długu publicznego. Jeśli rząd przyjmuje budżet z deficytem, to musi wypuścić obligacje, które następnie kupują przedstawiciele lichwiarskiej międzynarodówki. Po upływie czasu, na który taka obligacja opiewa, trzeba ją wykupić i zapłacić procent, którego wysokość zależy od tego, jak finansowcy oceniają wiarygodność takiego państwa. Przykładowo, za rządów premiera Millera rząd wypuścił obligacje 20-letnie na ponad miliard złotych i – o ile się orientuję – nie sprzedał ani jednej. Dług publiczny rośnie coraz szybciej; obecnie w Polsce z szybkością ok. 5 tys. zł na sekundę. Koszty obsługi długu publicznego kształtują się różnie, w zależności od wielu czynników, np. kursu walutowego. W 2012 r. koszty obsługi długu publicznego wyniosły 42 mld zł, w 2013 r. – już 50 mld zł.
W 2017 r., uznanym przez rząd za rekordowo korzystny dla finansów publicznych, obsługa długu publicznego wyniosła ok. 32 mld zł.
Stanisław Michalkiewicz
Prawnik, eseista, publicysta, polityk. Działacz opozycji w PRL. Wykładowca w Wyższej Szkole Stosunków Międzynarodowych i Amerykanistyki w Warszawie oraz w Wyższej Szkole Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu